Zanim przejdę do właściwej części (właśnie uderzyłam łokciem w parapet, aua), muszę nadmienić, że recenzji tej przypadł zaszczyt bycia moim setnym postem na blogu! Tak, wiem, nie ma czym się chwalić - sto postów na 485 (policzyłam!) dni to nie jakiś ogromny wynik, ale biorąc pod uwagę to, co dzieje się u mnie ostatnio, to nie jest źle! Koniec przechwałek, włączam moją playlistę na Tidalu i zabieram się za składanie notatek z kina w coś, co można nazwać recenzją.
Film opowiada historię
Warto zaznaczyć, że nie jest to film wyłącznie dla zagorzałych fanów uniwersum Harrego Pottera, ale i dla takich, co główne filmy obejrzeli "bo każdy oglądał", jak i dla tych, co nie obejrzeli ich nigdy. Bo w całych Fantastycznych zwierzętach odwołania do serii są dwa. I to mało znaczące, bo padają dwa nazwiska, których nieznajomość nie równa się nic. I to jest chyba najlepsze - reżyser odcina się od całej reszty pamiętając, że TE wydarzenia rozegrały się PRZED Harrym Potterem.
O, właśnie! Jeśli oglądaliście HP, to zauważyliście, że czwarta część poważnie różni się od poprzednich? Jest bardziej dorosła, mroczna. I to nie tylko dlatego, że dorośli i bohaterowie. Ja też zauważyłam. Reżyser części od 4-7 to David Yates, ten, który wyreżyserował Fantastyczne zwierzęta właśnie! Tym samym spodziewajcie się świata innego niż ten beztroski z pierwszych trzech lat w Hogwarcie. Tutaj czeka was tajemnica, zwroty akcji, przeplatające się wątki i prawdziwe, dorosłe życie czarodziejów. O ile Harry Potter z założenia był filmem dla dzieci, tutaj tego nie ma. Spodoba się i młodszym, ale to już nie to samo, co pamiętacie sprzed kilku, kilkunastu lat.
Nie ma sensu rozpisywać się o aktorach, bo do wszystkich pasuje jedno określenie: dobra obsada.
Jedynie Redmayne to dla mnie już zawsze będzie Hawking, którego brytyjski akcent doprowadza mnie do szału, jest taki bardzo... brytyjski! I ciągle ma tą samą minę, pokazując jeden tylko profil. To całkiem urocze.
Nie poprzestańmy jednak na laurach. Jak zapisałam na swojej kartce: CGI leży i błaga o profesjonalistę. Z biegiem czasu robi się lepiej, ale efekty komputerowe sprawiały, że bolała mnie głowa. Dalej - wracając do aktorów - należy wspomnieć, że wzbudzają ciekawość, mają potencjał do rozwinięcia, ale... jeszcze nie teraz. Musze ufać głosom w swojej głowie, że to dopiero pierwsza część, wszystko się jeszcze wyjaśni, bohaterowie dostaną swój własny, charakterystyczny rys i swoją historię. Bo póki co jest z tym słabo. Da się ich lubić, ale postaci nie są jeszcze skończone. Liczę na rozwinięcie wątku Credence'a, bo w nim drzemie chyba największy potencjał.
Moja ocena: 7/10
Jeśli więc ciekawią was losy dziwaka wyrzuconego z Hogwartu, który postanawia ratować fantastyczne zwierzęta, wybierzcie się do kina koniecznie. Jeśli nie - i tak kupcie bilety, a obiecuję wam, że nie będą to źle wydane pieniądze.
Hejka!
P.S. Asia, wiem, że to czytasz. Masz obejrzeć Władcę pierścieni jeszcze w tym roku, bo inaczej sobie pogadamy. Tak, to groźba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz