Hej, hej kulturoholicy! Wiem, nikt nie wierzy, że to ja. Minęły już ponad 4 miesiące, ale przez to moje podsumowanie będzie ciekawsze!
Piszę na znienawidzonym przeze mnie wynalazku, czyli laptopie. Ach, tęsknię za normalnym komputerem...
Podaję wam playlistę do przesłuchania w tle i jedziemy!
I. O BLOGU I O TYM, ŻE GO PRAKTYCZNIE NIE MA
W poprzednim poście tłumaczyłam wam, co się dzieje i dlaczego tak jest. Trochę tłumaczę się brakiem czasu, trochę Nieproszonymi (swoją drogą niedługo powinien pojawić się tam mój post o Glukhovskym). Ale prawda jest taka, że nie miałam tak naprawdę o czym pisać. Zawiodłam sama siebie, ale w tym roku zamierzam to poprawić. Ale o tym później.
II. O CINEMA UNLIMITED
Teraz będzie o czymś dobrym. O czymś, co zaczęłam dopiero we wrześniu, a zamierzam kontynuować przez następne lata (albo do czasu gdy wydam wszystkie pieniądze na jedzenie i kocyki). Cinema City nie było w moim rodzinnym mieście, więc nie miałam szansy z Unlimited nawet skorzystać. Nie pamiętam, gdzie o tym usłyszałam, ale było to dawno temu. W Suwałkach na bilety do kina wydawałam miesięcznie średnio 200 zł. Sporo, wiem. Ale lubię chodzić do kina, a niektóre filmy warto zobaczyć więcej niż raz. A bilety nie są tanie... Chyba, że masz Unlimited i płacisz 52 złote, po czym chodzisz do kina kiedy i gdzie chcesz. Jeśli brzmi to jak tania reklama, super. Bo w sumie nią jest. Właściwie to nawet nie tania, a darmowa, a CC nie ma o niej zielonego pojęcia. Do rzeczy. Od września do stycznia byłam w kinie 34 razy, z czego 32 to z kartą CU. Dwa inne to "Day of the Gusano", który grany był tylko w Multikinie oraz "Star Wars", na które poszłam z bratem w Suwałkach. I gdyby nie ta karta nie zobaczyłabym zapewne filmu "The Square", na który poszłam w sumie przypadkiem, po pracy.
III. O PRZECZYTANYCH KSIĄŻKACH; JAKICHŚ CZTERECH
Jakby się nad tym zastanowić, to serio tak było. Policzmy: "Zabić drozda", po raz siódmy "Ostateczni", kolejna część "Młodego samuraja"... I to chyba tyle. Okłamałam was, to były 3 książki. I jakieś dziesięć zaczętych, których do teraz przeczytać nie mogę. Aktualnie najbardziej skupiam się na "Czasie Zmierzchu", a skoro Glukhovsky mi nie idzie, to coś jest poważnie nie tak. Dlatego przemilczmy temat książek, ale przy Dmitriju pozostańmy...
IV. O SPOTKANIU Z GLUKHOVSKYM
Okej, to jeden z rzeczy, które wykreślam z mojej niefizycznej listy marzeń. Ciągle się z nim mijałam. Pojechałam dla niego do Warszawy, a on nie przybył. Gdy on był w stolicy, ja mieszkałam w Anglii. Gdy ogłosił, że jego nowa książka jest już napisana, wiedziałam. Czekałam na informacje dotyczące spotkań autorskich nie w Warszawie, a w ogóle w Polsce. To był pewniak, Polska kocha Glukhovskiego. A on widocznie kocha nas (no i kasę, ale to oczywiste), więc zrobił niezłą turę po naszym kraju. Był i w stolicy, więc skorzystałam z, jak dla mnie, jednej na milion okazji i poszłam. To niesamowite uczucie zobaczyć na żywo człowieka, który napisał twoje ukochane książki. Co tam zobaczyć! Porozmawiać i podać dłoń. Coś niesamowitego. Aż się powtarzam. I uśmiecham się na samo wspomnienie tego wieczoru. Super!
V. O CIĄGŁEJ MIŁOŚCI DO SERIALI
To się akurat nie zmienia, bo seriale kocham i mam zamiar oglądać je do końca życia. Może napiszę jakiś oddzielny post? Lub kolejną aktualizację serialową... Najlepsze rzeczy, jakie w tym roku wśród seriali, które mnie spotkały, to:- Lemony Snicket's A Series of Unfortunate Events
- Stranger Things
- Mindhunter
- The Young Pope
- Anne with an E
To tylko nowości, bo kontynuacje musiałabym wymieniać wieki!
VI. O HYDROGRAD
Czyli najnowszej płycie Stone Sour i pierwszej z nowym gitarzystą. Album, którego się bałam, a który mnie zaskoczył. Miałam pisać jego recenzję, ale nie wyszło, więc kilka słów napiszę teraz. Corey Taylor chyba pogubił się trochę w swoich zespołach. "Slipknot to jasność, a Stone Sour -ciemność". Granica trochę się mu zatarła, bo Slipknot gra coraz lżej, a SS kompletnie przeciwnie. Takie jest moje wrażenie. Gubi się tam gdzieś wizerunek przyjemnego, z lekka klasycznego rocka. Summa summarum SS wypada całkiem nieźle, gdy odsuniemy Slipknota na bok, a najlepiej o nim zapomnimy. Bo HYDROGRAD to dobry krążek. "Rose red violent blue (This song is dumb and so am I)" to utwór, który zapowiadał zespół mówiąc, że płyta będzie inna i odkrywcza. Nie jest. Ale ta piosenka owszem. Jest troszkę zabawna i zadziorna, ale to nadal kawał dobrej muzyki, szczególnie w połączeniu z przezabawnym i uroczym teledyskiem. "Fabuless", która album promowała, również jest jednym z lepszych utworów, choć na początku miałam o niej inne zdanie. Choć to utwór wyrwany brutalnie z House of Gold and Bones w lekko slipknotowym stylu, miło się tego słucha, ale dmuchana widownia w teledysku jest... dziwna. I tak to zostawmy.
VII. O PLANACH NA TEN ROK
Nie będę się długo rozpisywać, bo jak znowu nawalę, to będzie głupio. Chcę zmusić się do czytania. Brzmi brutalnie, ale to chcę właśnie zrobić. Rok temu się udało. Zaczynam naprawdę dobre książki, a nigdy ich nie kończę. Więc to nie jest kwestia męczenia się z jedną, złą książką.
Każdy dzień chcę spędzić z choć jednym rodzajem kultury. Powiedzmy: poniedziałki - wieczór z książką, wtorek - krótki metraż (który ostatnio zaniedbuję) i tak dalej.
Nadal chcę chodzić do kina tak często, jak to możliwe. Jest czwarty stycznia, a ja byłam na 3 filmach. Nie jest źle.
Seriale, książki i filmy obejrzane/przeczytane w tym roku mam zamiar sobie zapisywać, mam nadzieję, że mnie to jakoś zmotywuje!
Póki co to tyle, zapraszam was jeszcze na dzisiejszy (bo już 6 stycznia!) tekst na Nieproszonych mojego autorstwa - Prawda ukryta w fantastyce – Dmitry Glukhovsky
Hejo!