http://kultusarnie.blogspot.com/http://kultusarnie.blogspot.com/p/o-mnie.html


piątek, 30 grudnia 2016

Zmiany, zmiany... Koniec KultuSarnie?

  Hej, hej książkoholicy i filmoholicy!

Dzisiejszy post będzie trochę smutny. Przynajmniej dla mnie.
Zauważyliście pewnie, że mój blog pustoszeje. Prawie nic się na nim nie pojawia, nawet mój projekt tygodnia świątecznego nie wypalił, choć wszystkie pomysły miałam już w głowie.
Ostatnio przeczytałam pierwszą książkę od czterech miesięcy. Tak, jest aż tak źle. Kino mnie też już dawno nie widziało i prędko raczej nie zobaczy.
Wszystko się zmienia, a ja nawet nie mam ochoty na czytanie książek, złapał mnie jakiś dziwny zastój. Żeby tego było mało - wyprowadzam się. Co prawda zapewne tylko na pół roku, ale za to za granicę. Z książkami mogę więc mieć mały problem, ale myślę, że pobudzi mnie to do czytania.

  
Co nie zmienia faktu, że Kultusarnie kuleje. Kuleje i już nawet laska ledwo pomaga.
Nie usunę tego bloga, bo każdy post jest dla mnie ważny. Będę też na nim dalej pisać, lecz chcę, byście byli świadomi tego, że nie będzie w tym żadnej regularności. Zabieram się zaraz za mailowanie do wydawnictw, by i z nimi być w porządku.

 
Co tu pisać więcej? Nie będę się żegnać, bo nie odchodzę. Wręcz przeciwnie - jeśli podoba się wam sposób, w jaki piszę (a dostałam kilka świetnych maili, że uwielbiają moje poczucie humoru; serio, ktoś poza mną tak sądzi), to nic straconego! Bo planuję powstanie nowego bloga! Ale nie będzie to blog stricte kulturalny, bo taki mam wciąż tutaj. Ale jeśli chcecie poczytać czasem coś o mnie, o życiu (kto nie chce słuchać o życiu od osiemnastolatki?!), wierszach i kotach, to zapraszam (wiem, po kotach czujecie się już przekupieni; taki był zamysł). Jeszcze nie wiem gdzie, bo blog nie ma ani nazwy, ani tym bardziej adresu. Ale jak się pojawi, dowiecie się pierwsi!

Wciąż też jestem na Instagramie (kultusarnie) i Snapie (kultusarnieblog), a tam książki są cały czas!

Więc do napisania, bo recenzja Dziewczyny z Dzielnicy Cudów sama się nie opublikuje. No i nie napisze... Szkoda.

W sumie to dlaczego nikt nie wymyślił jeszcze takiego czegoś, że komputer albo telefon spisuje nasze myśli?
To byłoby całkiem przydatne.
W sumie to mam pomysł co wynaleźć, gdybym miała coś wynaleźć.
Ktoś umie wynajdować? Albo konstruować?
CV przysyłajcie na maila.

A i mój Youtube żyje, ale tam nie ma jeszcze więcej niż nie ma tutaj. Ale coś się pojawi na pewno.
Pamiętajcie o CV!

Hejo!

niedziela, 11 grudnia 2016

Świąteczny tydzień książkowo-filmowy z Kultusarnie - zapowiedź


   Hej, hej książkoholicy i filmoholicy! Rzadko tu ostatnio bywam, ale to dlatego, że nie chcę pisać o samych filmach. Ciągle zaczynam inną książkę, nie mogę się na żadnej skupić. Dlatego właśnie moją ostatnią książkę przeczytałam do końca jakieś... 4 MIESIĄCE TEMU!
Ale to nic, nadchodzą święta, pora czytania i gorącej czekolady, i świątecznych filmów. Czytam "Siedem grzechów głównych" i nie idzie mi źle! (aplauz)

No, ale zebraliśmy się tu, by ogłosić... Wielki kultusarny tydzień świąteczny!

 
Polegać on będzie na tym, że każdego dnia ostatniego przed Bożym Narodzeniem tygodnia (18-24 grudnia) pojawiać się będą posty związane ze Świętami właśnie! Ale to nie wszystko. Wiecie wszyscy, jak bardzo lubię wszystko "szufladkować", więc każdy post na blogu należy do jakiejś kategorii, serii. Trochę się ich nazbierało, więc postaram się stworzyć post do każdej z nich. Będą to więc (w przypadkowej kolejności):

1. Nie wiem, to się wypowiem
2. Vox populi
3. Recenzja na gorąco
4. Interpretacyjnie
5. Bookspiracje (trochę inne niż zawsze)
i jedna seria, która dopiero powstanie!

❉❉❉❉❉❉❉❉❉❉❉❉❉❉

Czekam więc z niecierpliwością, mam nadzieję, że wy również!
Teraz wyłączam Avenged Sevenfold i ich genialne "So far away" i idę oglądać nowy serial - Młody Papież.
Buźka i do napisania, hejka!

P.S. Trzymajcie mocno kciuki za to, żeby przed tygodniem świątecznym pojawiła się recenzja książki!


 

czwartek, 1 grudnia 2016

#6 Recenzja na gorąco | Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć

 Hej, hej, filmoholicy!
Zanim przejdę do właściwej części (właśnie uderzyłam łokciem w parapet, aua), muszę nadmienić, że recenzji tej przypadł zaszczyt bycia moim setnym postem na blogu! Tak, wiem, nie ma czym się chwalić - sto postów na 485 (policzyłam!) dni to nie jakiś ogromny wynik, ale biorąc pod uwagę to, co dzieje się u mnie ostatnio, to nie jest źle! Koniec przechwałek, włączam moją playlistę na Tidalu i zabieram się za składanie notatek z kina w coś, co można nazwać recenzją.

  
Próbuję właśnie rozczytać, co nabazgrałam z tyłu scenariusza i mało z tego rozumiem. Na szczęście gdy się coś notuje, zostaje na dłużej w głowie, więc istnieje spora szansa, że napiszę to, co naprawdę przychodziło mi do głowy podczas seansu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio dokonałam tak dużego "riserczu". Ciągle zdawało mi się, że już tego aktora już widziałam, skądś kojarzę tego kompozytora, zdjęcia jakieś znajome. A co zabawniejsze, to większości aktorów nie widziałam wcześniej nigdzie, muzyka należy do kogoś innego, tylko ze zdjęciami mi się udało. Takie życie.





Film opowiada historię Stephena Hawkinga Newta Skamandera, który z Londynu wyrusza do Nowego Jorku w poszukiwaniu prezentu. Prezentem tym ma być nic innego, jak kolejne zwierzę do jego kolekcji. Do miasta przybywa jednak w mało odpowiednim momencie, bo zbliża się wojna z Niemcami, a w dodatku rośnie ekspozycja na magię, bo Nowy Jork nęka dziwna, magiczna czarna chmura niszcząca wszystko na swojej drodze. W dodatku w Stanach wciąż panuje zakaz hodowania i posiadania fantastycznych zwierząt. To może oznaczać tylko kłopoty, tym bardziej, że cel podróży niekoniecznie jest taki, jak Newt z początku twierdzi.


Warto zaznaczyć, że nie jest to film wyłącznie dla zagorzałych fanów uniwersum Harrego Pottera, ale i dla takich, co główne filmy obejrzeli "bo każdy oglądał", jak i dla tych, co nie obejrzeli ich nigdy. Bo w całych Fantastycznych zwierzętach odwołania do serii są dwa. I to mało znaczące, bo padają dwa nazwiska, których nieznajomość nie równa się nic. I to jest chyba najlepsze - reżyser odcina się od całej reszty pamiętając, że TE wydarzenia rozegrały się PRZED Harrym Potterem.


O, właśnie! Jeśli oglądaliście HP, to zauważyliście, że  czwarta część poważnie różni się od poprzednich? Jest bardziej dorosła, mroczna. I to nie tylko dlatego, że dorośli i bohaterowie. Ja też zauważyłam. Reżyser części od 4-7 to David Yates, ten, który wyreżyserował Fantastyczne zwierzęta właśnie! Tym samym spodziewajcie się świata innego niż ten beztroski z pierwszych trzech lat w Hogwarcie. Tutaj czeka was tajemnica, zwroty akcji, przeplatające się wątki i prawdziwe, dorosłe życie czarodziejów. O ile Harry Potter z założenia był filmem dla dzieci, tutaj tego nie ma. Spodoba się i młodszym, ale to już nie to samo, co pamiętacie sprzed kilku, kilkunastu lat.


Nie ma sensu rozpisywać się o aktorach, bo do wszystkich pasuje jedno określenie: dobra obsada.
Jedynie Redmayne to dla mnie już zawsze będzie Hawking, którego brytyjski akcent doprowadza mnie do szału, jest taki bardzo... brytyjski! I ciągle ma tą samą minę, pokazując jeden tylko profil. To całkiem urocze.

Nie poprzestańmy jednak na laurach. Jak zapisałam na swojej kartce: CGI leży i błaga o profesjonalistę. Z biegiem czasu robi się lepiej, ale efekty komputerowe sprawiały, że bolała mnie głowa. Dalej - wracając do aktorów - należy wspomnieć, że wzbudzają ciekawość, mają potencjał do rozwinięcia, ale... jeszcze nie teraz. Musze ufać głosom w swojej głowie, że to dopiero pierwsza część, wszystko się jeszcze wyjaśni, bohaterowie dostaną swój własny, charakterystyczny rys i swoją historię. Bo póki co jest z tym słabo. Da się ich lubić, ale postaci nie są jeszcze skończone. Liczę na rozwinięcie wątku Credence'a, bo w nim drzemie chyba największy potencjał.

Moja ocena: 7/10

Jeśli więc ciekawią was losy dziwaka wyrzuconego z Hogwartu, który postanawia ratować fantastyczne zwierzęta, wybierzcie się do kina koniecznie. Jeśli nie - i tak kupcie bilety, a obiecuję wam, że nie będą to źle wydane pieniądze.
Hejka!

P.S. Asia, wiem, że to czytasz. Masz obejrzeć Władcę pierścieni jeszcze w tym roku, bo inaczej sobie pogadamy. Tak, to groźba.

piątek, 18 listopada 2016

Siedzimy w domach, niszczymy książki, czyli recenzenci patrzą inaczej | Nie wiem, to się wypowiem #3

 Hej, hej recenzenci! W sumie to nie tylko, bo choć o nich (o nas) dziś mowa, to post zainteresować może każdego.

   
 Ludzie, którzy czują się na siłach analizować i recenzować książki czy filmy, mają na nie trochę inne spojrzenie niż zwykli czytelnicy czy widzowie. A przynajmniej powinni. Czy tak jest i na czym ta inność polega?

Niszczę książki!

Jak i zapewne wielu innych, którzy po przeczytaniu od razu zabierają się za pisanie recenzji. Oprócz tuszu drukarskiego znajdziemy wtedy na stronach książki coś jeszcze. Jakieś dziwne zapiski - czasem kreślone ołówkiem, czasem długopisem czy kredkami, numerki, spostrzeżenia, odwołania, wykrzykniki. U mnie to znajdziecie. W dużych ilościach. Nie wnikam w to, czy uznacie to za profanację, czy nie.
Na pierwszej stronie zawsze znajdziecie u mnie kilka liczb. Oznaczam nimi numery stron, na których podkreślony jest cytat, którego użyję w recenzji. Czasem bazgram (czy bazgrzę?) po marginesie notując przemyślenia, hasła potrzebne do recenzji, albo po prostu rysuję. To bardzo pomocny zabieg, szczególnie, gdy jest się osobą (tak, o sobie piszę), która częściej ma przy sobie ołówek niż kawałek papieru.

Moje zapisko-notatki w Metrze 2033



Nie mam życia, oglądam filmy

Oglądanie zajmuje mi bardzo dużo czasu. Wszystko potrafi mnie rozproszyć, muszę więc cofać co chwilę do momentu, w którym ogarniam, co się dzieje. Ale nie tylko dlatego. Jestem z tych, którzy przyglądają się kolorom, muszą co chwilę wejść w googla, bo "gdzie ja tego aktora widziałam". Zwracam uwagę na szczegóły, po seansie siedzę nad notatkami (mam z tym problem, to uzależnienie) i zastanawiam się, czemu kolorystyka zmieniła się tak i wtedy. Za chwilę znowu korzystam z pomocy internetu i czytam inne recenzje, wywiady, artykuły na temat filmu. W ten oto sposób przygotowania się do recenzji (nie licząc recenzji na gorąco, gdzie nie przygotowuję się wcale) zajmuje często trzy razy więcej niż długość filmu. 

Robię notatki

O tym już wspomniałam w tym poście kilka razy. Notuję wszędzie i zawsze. W autobusie na bilecie, paragonie, na spacerze w notatce w telefonie, na ręce, w książce. Długopis i ołówek mam w torbie chyba zawsze. Gdy przypomnę sobie scenę z filmu, nagle mnie oświeci i znajdę interpretację krótkometrażówki czy podczas czytania dojdę do niesamowitych wniosków - chwytam pisak i kreślę przemyślenia, gdzie tylko się da. Nie przeszkadzają mi notki w książce, wręcz przeciwnie!


Wiem, że to trochę inny "odcinek" tej serii, powstał głównie jako odpowiedź na zarzuty wobec osób, które piszą blogi. Nie tylko recenzenckie. Bo warto pamiętać, że nawet hobby zabiera czas, a nie jest to na pewno czas stracony.
Pozdrowionka i do napisania.
Hejo!

poniedziałek, 7 listopada 2016

Pudło ze starymi książkami, których nie zamierzałeś czytać... a szkoda.

  Hej, hej książkoholicy!
Do Wielkanocy jeszcze trochę czasu, a ja już powstaję z martwych.
A skoro o śmierci już mowa, to przybywam na odsiecz zapomnianym i zakurzonym książkom, walającym się gdzieś na strychu pomiędzy starym swetrem a śrubokrętem dziadka. Bo wiecie, jest w książkowym świecie (ha! rym!) takie niefizyczne pudło ze starymi księgami. Tak, tak, bo książka może się zestarzeć, będąc w zasadzie całkiem młodą. A to dlatego, że sfera czytaczy albo o niej zapomniała, albo nie wiedziała o jej istnieniu. Strony wtedy żółkną, litery blakną, a magiczna historia pozostaje w umysłach tych, którzy odważyli się po nią sięgnąć.

 
Jestem jednym z tych szczęśliwców, którzy to pudło znaleźli i wzięli z niego jedną książkę. Ale nie jestem sama. Wraz ze mną do walki o równość książek staje kilku blogerów. Bitwa będzie zacięta, bo o wartościową lekturę wcale nie tak łatwo. Na wystawie ich zapewne nie zobaczycie. Nie każda dostała patronat czegokolwiek i kogokolwiek, nie każda widziała na oczy twardą oprawę i tłumy w Empiku ustawiające się, by ją dorwać, przeczytać i napisać o niej na blogu.

Nie przedłużając, przedstawiam wam pierwszą część Rycerzy w obronie zapomnianych i niedocenianych książek. Jeśli poszukujecie czegoś, co doprowadzi was do łez, zmieni wasze życie i sposób myślenia, na nich możecie liczyć. Bo te książki nie leżą już na półkach księgarni, a w naszych "pudełkach".

Lustro Rzeczywistości
Zajęcza Nora
Book Reviews by Anita
Z miłości do książek 

Angelika podesłała mi tekst o książce, która -według niej - powinna zostać wydana ponownie. Chcecie wiedzieć czemu?

"Chcesz poznać książkę, która złamie Ci serce? Oto ona, "Pocałunek Kier" Lynn Raven, który wpisałam na listę ulubionych pozycji, mimo, że na początku nic tego nie zapowiadało. To kawałek świetnej literatury dla każdego fana fantastyki, dziś praktycznie nie do kupienia. W 2012 roku książka ukazała się nakładem wydawnictwa Foka. 
Dowódca armii Kierów, Mordan otrzymuje rozkaz by sprowadzić na dwór królewski uzdrowicielkę Lijanas – jedyną osobę mogącą uratować króla.Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że uzdrowicielka pochodzi z wrogiego Kierom ludu Nivardów i wcale nie chce zostać nigdzie sprowadzona. Kierowie uciekają się do podstępu i porywają Lijanas, aby na czas dostarczyć ją na dwór królewski. Krnąbrna młoda kobieta wykorzystuje każdą okazję, by uciec. Jej wysiłki są jednak daremne, a młoda kobieta zaczyna rozumieć swoich porywaczy, ba! Zaczyna odczuwać do nich coś na kształt przyjaźni. Okazuje się, że leczenie króla to tylko wierzchołek góry lodowej, a uzdrowicielka i Mordan nie są tymi, za których się uważają. Skomplikowana intryga rzuca bohaterów w wir wydarzeń, które zaważą na losach wielu ludzi.
Autorka zszokowała mnie świeżością swojego pomysłu. Wykreowała nowy świat, w którym nie ma wampirów, wilkołaków i zatrzęsienia magicznych stworzeń, są za to zwykli ludzie opanowani żądzą władzy i Kierowie, którzy poza długimi zębami, paznokciami jak szpony i owłosionym ciałem niczym nie różnią się od zwykłych wojowników. Nie jest to romans z ckliwymi tekstami i czułym patrzeniem sobie w oczy. Uczucie jest jedynie tłem najważniejszych wydarzeń: walki z zarazą, wojny, tortur, przeprawy przez pustynię, pościgów i wielu innych wydarzeń. 
Powieści nie można jej jednoznacznie zaszufladkować, bo każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Powieść wciąga, wręcz pochłania, ale dopiero po przeczytaniu około 100 pierwszych stron. To wielowątkowa, pełna przygód historia z cudownie zarysowanymi bohaterami. Męski, silny, honorowy Mordan i pyskata, krnąbrna Lijanas, która ma własne zdanie i nie boi się go bronić to największe zalety książki. Historia bawi, trzyma w napięciu i wzrusza, jak wspomniałam na początku –  łamie serce, by potem znów je posklejać. Serdecznie polecam."

 
 Za to Jadwiga zaskoczyła mnie książką, w której głównym bohaterem stajesz się sam! 

"Ile razy wkurzali cię bohaterowie książek? Często szli nie tam gdzie powinni, robili coś
totalnie głupiego co od razu pakowało ich w kłopoty. Ile razy to ty chciałeś przejąć stery i
samemu zakończyć historię? Na pewno nie raz i nie dwa. Każdy z czytelników marzy by "wejść" do książki choć jeden raz i przeżyć niesamowitą przygodę. Chciałbyś zwiedzić las
baśni, poznać czerwonego kapturka, uratować królewnę śnieżkę lub nie? W którą stronę ty
byś poszedł i gdzie skręcił? Carlo Frabetti daje ci możliwość przekonania się na własnej duszy
jak ty byś postąpił. Książka Księga Labiryntu to nie jest zwyczajna książka. Bo to ty jesteś
głównym bohaterem i sam decydujesz dokąd idziesz. Poprzez pytania na dole strony
przemieszczasz się po odpowiednich stronach i miejscach w Labiryncie. Lecz zanim
przekroczysz drzwi do Labiryntu musisz przejść pewien test. Odpowiadaj tak jak podpowiada
ci serce, i zastanów się nad sobą. Ten test może cię wiele o tobie nauczyć. To twoje wybory
doprowadzą cie do drzwi (lub do wyjścia z książki), a tam zaczyna się przygoda.
Czasem będziesz musiał pomyśleć jak matematyk, czasem jak rycerz. Istnieje też pewne
prawdopodobieństwo, że zostaniesz żółwiem. Wtedy nieco wolniej będziesz się poruszać po
labiryncie. Może to być uciążliwe, zwłaszcza gdy trzeba będzie szybko uciekać. Bo Las nie
zawsze jest bezpieczny. Bądź ostrożny, uważaj komu ufasz, pilnuj ścieżki, niejeden będzie
chciał cię zwieść.
Pamiętaj o jednym: gdy raz wejdziesz do labiryntu musisz go ukończyć, bo inaczej jakaś część
twojego umysłu zostanie tam na zawsze!"

 
Anita nie zaskoczy nikogo, bo pisze o miłości swego życia!

"Książką, którą kocham, zawsze kochałam i zawsze będę kochać, są "Trzej muszkieterowie" Aleksandra Dumas. Cała trylogia! Bo to właśnie ona chyba najbardziej pobudziła moją wyobraźnię do działania, sprawiła, że pokochałam czytanie. Jasne, wcześniej też lubiłam czytać, ale "Trzej muszkieterowie" to był jakiś przełom. Dzięki tej książce pokochałam też literaturę francuską. Gdyby nie Dumas, myślę, że nie poznałabym Hugo czy Stendhala, autorów, których bardzo cenię. 🙂 Uwielbiam powieści, w których jest dużo akcji, intryg i wyrazistych bohaterów. Właśnie tacy są Muszkieterowie ❤ ❤ ❤ "


 
A Justyna weszła dobrze w rolę Rycerza i namówiła mnie do tej książki! 

"Marzenia Kate - Patti Callahan Henry.
Książkę przeczytałam kilka lat temu, ale od tamtego czasu siedzi  w mojej głowie i chyba nigdzie się stamtąd nie wybierze w najbliższym czasie. Co jest w niej takiego? Otóż historia Kate nie jest usłana różami. Tam gdzie z miłości dwojga ludzi rodzi się nowe życie, rodzi się też nowa przyszłość. Jednak nie dla Kate. Dziewczyna oddaje swoje maleństwo do adopcji. Kilka lat później będąc już dojrzałą kobietą, posiadającą u boku dobrego mężczyznę, musi zmierzyć się z przeszłością. Ale czy wszystko będzie takie proste?
  Wzruszająca opowieść o miłości i  przebaczeniu. Opowieść o trudnych decyzjach i jeszcze trudniejszym życiu po ich podjęciu. Historia, którą się pochłania chcąc jak najwięcej się dowiedzieć. Łamiąca serce i zmuszająca do zastanowienia się nad tym co na prawdę jest  w naszym życiu tak ważne. Zapadająca w pamięć i prosząca się o kolejne przeczytanie! :D"

 

Tak oto doszliście do końca pierwszej części Pudła. Uwierzcie mi, czekacie na kolejną! Jeśli i wy je odnaleźliście, koniecznie dajcie o waszej zdobyczy znać w komentarzu. Możecie też napisać do mnie maila, wtedy wasze wrażenia trafią na mojego bloga!
Trzymajcie się i pamiętajcie - nie wszystko złoto, co się świeci. Bo w końcu skarby kryją się głęboko pod ziemią!

sobota, 1 października 2016

#5 Recenzja na gorąco | Ostatnia rodzina

   Hej, hej filmoholicy!
Ostatnio trochę u mnie filmowo, a to dlatego, że w kinie jestem dwa razy w tygodniu, a dwadzieścia stron książki czytam ponad miesiąc. Musicie z tym jakoś żyć, ale jakież piękne to życie czytać o kinie, prawda?
Dziś wyjątkowo mam przed sobą magazyn Kino, który zawiera i recenzję filmu, i wywiad ze scenarzystą. Będę wam sypać cytatami, bo po co mam pisać coś nieudolnymi słowami, skoro ktoś zrobił to bardzo dobrze.


Ostatnia rodzina to film niesamowity. Niesamowity nie tylko dlatego, że duma człowieka rozpiera, bo to w końcu polski film - nie wojenny, nie komedia romantyczna. Traktuje bowiem o niesamowitej rodzinie, o której powinniśmy słyszeć przecież nie raz w swoim życiu. Zdzisław Beksiński - genialny malarz i grafik, jego syn - cierpiący na swego rodzaju osobowość z pogranicza tłumacz filmowy i dziennikarz radiowy, no i w końcu Zofia - kobieta, z którą najłatwiej się utożsamić, silna i anielsko spokojna matka i żona. Kreacje postaci na najwyższym poziomie - autentyczność, patos i dramat.


Niskie ukłony dla scenarzysty - Roberta Bolesty, bo dialogi to coś, co przebijało się z całego filmu chyba najmocniej, bo nie uwierzycie w ich wiarygodność. Czułam się, jakbym oglądała rzeczywiste nagrania samego Zdzisława kręcone piękną kamerą Panasonic.
Film Matuszyńskiego [...] traktuje o znikaniu. Dla widza może byś szokujące i trudne to, jak bardzo pogodzeni ze śmiercią są bohaterowie. Pozostają jednak tyleż makabryczni, co zwyczajni i tyleż patetyczni, co pełni poczucia humoru.
Kto spodziewał się biografii samego Zdzisława Beksińskiego i fokusu na jego twórczość, może się zawieść. Jak sam tytuł bowiem wskazuje, jest to film o całej rodzinie, która została ukazana jako całość składająca się z poszczególnych jednostek, każda z własnym charakterem, własną historią, własnym spojrzeniem na świat. Jak jednak autor recenzji z Kina (Adam Kruk) zauważył, dominującą rolę odgrywali mężczyźni, od których zachcianek zależało wszystko - realia rodzinne, nawet śmierć.Mimo wszystko to postać kobieca wydaje się być ze wszystkich najsilniejsza: przyjmuje ze spokojem i pokorą wszystkie przeciwności losu, prawie nie zdradzając bólu, który musi w końcu czuć.

Matuszyński prowadzi akcję chronologicznie przez dekady, ale nie poświęca uwagi przełomowym wydarzeniom. Nie zobaczymy ani stanu wojennego, ani Okrągłego Stołu czy akcesji do NATO. Życie Beksińskich toczy się gdzie indziej, zaklęte wpkół sztuki ojca, muzyki puszczanej przez syna, dwóch babć, które uporczywie nie chcą umrzeć. Blokowisko to mikroświat [...] Znaki czasu czytać można tu głównie dzięki rewelacyjnej scenografii Jagny Janickiej i kostiumom Emilii Czartoryskiej.
Co w filmie jest świetne, mogłabym wymieniać i wymieniać. Dobre jest tu wszystko: oświetlenie (majstersztyk), DIALOGI, aktorzy, scenografia, kostiumy, no i oczywiście muzyka. Muzyka, która pasuje jak ulał, mimo że jest tak różnorodna. Małżeństwo słucha muzyki klasycznej,ich syn rocka i disco. Mamy więc muzyczny portret naszej niejednorodnej przecież rodziny. Ostatniej rodziny.


Zawsze czuję się przy recenzji takich filmów niekompetentna, bardziej niż przy krytyce. Chwalę ten film, ale co mogą znaczyć moje słowa?
Po prostu idźcie do kina i obejrzyjcie Ostatnią rodzinę. Bo warto - jeśli kino to wasz drugi dom i gdy z kinem musicie się polubić od nowa. To piękny początek filmoholickiej przygody. Bo czy może być coś lepszego niż polski film i takiej rodzinie? 


czwartek, 22 września 2016

Liebster Blog Award #5

  Hej, hej kochani!
Kolejny (wow) LBA w moim wykonaniu. Nominacja poleciała do mnie od samej Pauliny z Książka tu książka tam, którą miałam okazję poznać osobiście, z czego bardzo się cieszę! Dzięki za nominację, bardzo się cieszę, zwłaszcza, że trochę ten blog zaniedbałam, ale postaram się to zmienić.
No, to lecimy do pytań!

1. Seria, której nie masz zamiaru kontynuować, to...?
  Na sto procent to Pamiętniki wampirów i Zmierzch. Mówiąc szczerze, nie zbiera się też na skończenie kiedykolwiek Harrego Pottera.

2. Mowa jest srebrem, milczenie złotem. Która książka i/lub film sprawił(-a), że zaniemówiłeś (-aś)?
  Ostatnio obejrzałam Julietę i dosłownie siedziałam jak zaklęta, nawet po seansie. Nie wiedziałam, co się właśnie stało, to pewnie przez otwartą kompozycję i wątpliwości dotyczące kolorów filmu.

3. Czy piszesz coś swojego (opowiadania, książki, wiersze)?

  Ileż to razy próbowałam napisać książkę! Nigdy nie wyszło, za to napisałam sporo wierszy. Większość kończy jako popiół, ale kilka moich ulubionych mam gdzieś spisanych. I napisałam swój monodram na podstawie książki! No i pomagałam w pisaniu scenariuszy teatralnych.

4. Masz zły humor. Pogoda pod psem, szaro, nudno, smutno... Co robisz, aby poprawić sobie humor?
   Włączam Plotkarę, chwytam lody bakaliowe i robię kakao!

5. Jest noc. Budzisz się, a nad tobą ktoś stoi. Z nożem. A obok ciebie na poduszce leży książka. Postanawiasz się nią obronić. Co to za książka? I czy uda Ci się zablokować nią cios? :)

  Biblia byłaby całkiem okej. Albo słownik wyrazów obcych! To grubaśne książki, więc nie bałabym się o swoje życie!

6. Przetrwał(-a)byś apokalipsę zombie? :)
  Nieskromnie odpowiem - tak, na pewno. Jestem kimś, kto lubi wyzwania i potrafi zrobić coś z niczego. Poza tym interesuję się tym tematem, wiedziałbym co robić. Potrafię zachować zimną krew w krytycznych sytuacjach, a to chyba dobra cecha w tym przypadku, nie?

7. Jaka jest twoja ulubiona fantastyczna postać? Wampiry, pixy, fairy, wilkołaki, czarodzieje etc.?
  Po przeczytaniu Trylogii czarnego maga to chyba magowie właśnie! Akkarin i Rothen ♥♥♥

8. Jaki jest twój ulubiony film?
  Nienawidzę cię za to pytanie!!! Ale odpowiem niezmiennie, że Anna i król. Ma w sobie to coś.

9. Masz możliwość wejścia do świata książki i zostania jej bohaterem. W jakim świecie książkowym chcesz żyć? ;)
  Piętnastowieczna Japonia byłaby super, więc, bohaterowie Młodego Samuraja, przybywam!

10. Główna postać z książki i/lub z filmu się rozchorowała. A ty jesteś osobą, która ma ją/go zastąpić. W czyją postać chciałbyś się wcielić?
Podobne do poprzedniego pytanie, ale odpowiem inaczej. Chciałabym wstąpić do Futu.re i pomóc bohaterowi walczyć o godne życie miliardów ludzi.

11. Którego bohatera książkowego/filmowego/ serialowego chciałeś(-aś) w myślach i dlaczego? ;)
  Hmm, w jakim sensie "chciałam"? Akkarin wydaje się być idealny do posiadania, choćby na krótką chwilę (podteksty uzasadnione!).


Nie nominuję nikogo, bo mi się nie chce :/ Znowu :/

środa, 14 września 2016

#4 Recenzja na gorąco | Julieta

  Hej, hej filmoholicy! Nie, nie przewidzieliście się, napisałam posta! To znaczy... dopiero go piszę, ale wiecie.
Nie jest niczym nowym, że gdy coś mnie zaintryguje, muszę o tym napisać, tylko najzwyczajniej w świecie nie wiem, jak powinnam zacząć.

 
Na Julietę poszłam bez konkretnego powodu. Nie słyszałam o nim, nie widziałam zwiastuna. Po prostu musiałam sobie wynagrodzić nieobecność na Kosmosie, który w moim kinie grany był tylko raz. A skoro to dramat, wiedziałam, że tak źle być nie może. Kupiłam więc bilet, zajęłam miejsce, światła zgasły i zaczął się seans.

O czym opowiada film? O wszystkim. Podejmuje tematy choroby, zdrady, przyjaźni i - co w kontekście filmu najważniejsze - szczerości. Jest to więc historia kobiety, która wraca do ukochanego miasta i dostaje wieści o swej córce. Po przyjściu do domu zaczyna pisać list, którego wysłać nigdy nie planowała. Wtedy dowiadujemy się, że tytułowa Julieta przez całe swe trudne życie skrywała kilka tajemnic.
Jest to też film o miłości. On - znad błękitnego morza, ona - z rozpalonej słońcem Andaluzji. Kolor słońca i wody ma w filmie spore znaczenie poz względem kompozycyjnym, ale o tym za chwilę.


To mój pierwszy film Almodóvara, ale sądzę teraz, że nie ostatni. Piękny portret kobiety żyjącej w wielkim cierpieniu, którym nie może się podzielić. Cała kompozycja była piękna, choć pierwsze wrażenie było przeciwne. Ciągłe bezpieczne zestawienie kolorów żółtego i niebieskiego (przyjrzyjcie się kadrom, które wstawiłam) w pewnym momencie burzy dodanie czerwieni, co rzuca się w oczy, bo zmiana jest doskonale widoczna. Oczywiście nie przeszkadza w odbiorze, ale nadaje przekonania, że ten prosty i pospolity zabieg łączenia barw (niebieskiej i żółtej) wcale nie był zastosowany przypadkowo. Skąd czerwony? Tego jeszcze nie wiem, mam kilka tez, ale muszę obejrzeć ten film raz jeszcze.


Wielkie, ogromniaste brawa należą się jeszcze kilku osobom: świetnej Adrianie Ugarte za wzruszającą i nader rzeczywistą postać młodej Juliety, Alberto Iglesiasowi odpowiedzialnemu za piękną muzykę podkreślającą emocje, dźwiękowcom, którzy sprawili, że trzy dźwięki wybrzmiewające w jednym momencie brzmiały świetnie i Soni Grande za kostiumy nieprzypadkowe i wzbudzające we mnie zastanowienie i niepewność.


Jest to ten rodzaj dramatu, który pożera mnie co do kości. Kocham filmy tak ciche, stawiające na poszczególne, drobne dźwięki i piękną muzykę. Kolejny film obejrzamy przypadkiem, kolejny, po którym chce się zmieniać świat. Na ocenę potrzebuję jeszcze trochę czasu, a póki co kończę kakao i wyciszam muzykę. Chyba pora poczytać.


środa, 24 sierpnia 2016

#3 Recenzja na gorąco | Jak zostać kotem

  Z komediami tak już jest. Mają bawić, dostarczać rozrywki. To czasem wystarczy, nawet, gdy realizacja stoi na poziomie tylko akceptowalnym.

  
Widząc pierwszy plakat filmu nie mogłam doczekać się, gdy zobaczę na ekranie kota mówiącego głosem Kevina Spacey, a zamiast niego zmuszona byłam słuchać... Kota. Tomasza Kota. To zabawne, wyobraźcie sobie - Prezydent Stanów Zjednoczonych, elegancki człowiek z poważnym, donośnym (i boskim), dostaje głos polskiego aktora średnich lotów, którego głos kojarzy się z reklamami T-Mobile (mam timobaaaaajl). A skoro przy polskim dubbingu jesteśmy, to wiecie, co było najgorsze? Miauczenie kota! Postprodukcja musiała wyglądać tak: 1) Mamy kota 2) Mamy miauczenie kota ściągnięte z jutuba 3) Mamy program do montowania, więc wstawiamy głos do obrazu 4) Dostosowujemy dźwięk, by brzmiał realnie. No mniej więcej te trzy kroki wszystko pokazują.

Najlepsza scena filmu, zdecydowanie!

Kojarzycie kotełka z Alicji w Krainie Czarów? Ten Puszek Spacey ogromnie mi go przypominał. A to dlatego, że wygenerowany komputerowo kot wyglądał... no, tak jak na zdjęciu:


Lecz, jak napisałam na początku, nie to jest w filmach tego typu najważniejsze. Zauważmy, że film jest dedykowany młodszej publiczności, która nie zwraca uwagi na rzeczy typowo... techniczne. Film ma być śmieszny, z morałem, czasem wzruszający. A taki był właśnie "Jak zostać kotem". Uważam więc, że jedt to film godny polecenia, mimo wszystko oceniam go na 6/10. Nie mogę bowiem dawać oceny wyższej, która przysługuje innym, lepiej wykonanym filmom. Bo ja zwykłym widzem nie jestem, ale bawiłam się świetnie, nie pamiętam, kiedy ostatnio śmiałam się najgłośniej w całej sali!



niedziela, 21 sierpnia 2016

Wyniki urodzinowego rozdania


 Hej, hej, czytelnicy!

Rok blogowania za nami, a i rozdanie się skończyło. Pora więc na losowanie zwycięzcy!

Najpierw jednak dziękuję za wzięcie udziału w konkursie, bo dla mnie samej to bardzo ważna rzecz. Do wygrania same świetne książki, jestem więc mega szczęśliwa, że dzięki mojej skromnej osobie ktoś jedną z nich przeczyta! (w duchu mam nadzieję, że wylosuję kogoś, kto wybrał "Ostatecznych"; tak, losowanie dopiero przede mną)

Oto uczestnicy rozdania razem z przypisanymi przeze mnie numerkami (zgodnie z kolejnością wyświetlania się komentarzy):

1. Klaudia M
2. Ayuna- Chan
3. Ania Smutek
4. Marta Włodarczyk
5. Picot Kinga
6. Paulina Przekop
7. Jadwiga P.
8. cutelittle kitty
9. dorota wysocka
10. Wiktoria Więcek
11. Aniela M
12. Katarzyna Muller
13. maneruki bloger
14. Spioszek
15. Jasmine Vise
16. Sylwka S.
17. Sylwia Bomba
18. Pospolita Ola
19. Sylwia Aga Matuszyk

Wpisuję więc liczby do generatora i...


Gratulacje! Wiktoria spełniła warunki, więc nagroda w postaci "Roku 1984" trafi do niej. Lecę pisać maila, liczę na odpowiedź :D

A, jeszcze jedno!
Obiecałam sobie, że przeczytam książkę poleconą przez wygraną osobę i dam jej znać, co o niej sądzę (książce, oczywiście, nie osobie). Wiktoria poleciła mi jedną książkę i jedną serię. Pozwoliłam więc sobie wybrać "Może spokoju". Pierwsze wrażenie - nie dla mnie. Ale cóż, przeczytam na pewno!

Dzięki raz jeszcze za wzięcie udziału. Spodziewajcie się także konkursu z filmami no i jakiś książkowy też się znajdzie, możliwe, że na instagramie (@kultusarnie).

Strzała i do przeczytania, hejo!

niedziela, 14 sierpnia 2016

Najgorsze polskie tłumaczenia tytułów filmów #1

 Dziś czas na chwilę wytchnienia od mojego zabójczego tempa powstawania postów. Przedstawiam wam kilka dzieciątek polskich tłumaczy, którzy (według moich teorii) oryginalnych tytułów na oczy nie widzieli, a sami nazywają je kompletnie przypadkowo. Niemożliwe?

Fight Club
tytuł polski: Podziemny Krąg

Halo, detektywie Monk, poszukuję poszlak!

Dallas Buyers Club
tytuł polski: Witaj w klubie

Nie jest tak źle, jeden wyraz się zgadza!

Some like it hot
tytuł polski: Pół żartem, pół serio

Połówka żartu była chyba tą większą połową. Taką mam przynajmniej nadzieję!

Now you see me
tytuł polski: Iluzja

Coś poszło zdecydowanie nie tak. A... może to tylko taka now you see me?

American History X
tytuł polski: Więzień nienawiści

Hm, nie żebym się czepiała, ale tytuł nawet do samego filmu niekoniecznie się odwołuje. Ale co ja wiem, oglądałam go tylko 6 razy.

Le Fabuleux Destin d'Amélie Poulain
tytuł polski: Amelia

Och, co za spłycenie.


Na dziś to tyle, ale wrócę do tego tematu, bo takich perełek jest o wiele więcej i warto o tym napisać.

ZAGADKA!
Jaki dalibyście polski tytuł filmowi "Sausage party"?


poniedziałek, 8 sierpnia 2016

RECENZJA "Suicide Squad", czyli się uśmiałam, ale nie zachwyciłam.

 Hej, hej filmoholicy!

 Dziś piszę (brawo, Sara!) o filmie, którego polski tytuł dodaję do swojej niepisanej listy najgorszych tłumaczeń (obok Podziemnego kręgu, Pół żartem, pół serio, Witaj w klubie, Wirującego seksu i innych). Za dużo recenzji w tej recenzji nie będzie, bo co ja - kompletny laik - mogę pisać o filmie akcji?  Omówię jednak kilka postaci, na które chciałabym zwrócić szczególną uwagę.

Mimo wszystko, recenzja to recenzja, więc wypada napisać o czymś poza kreacjami aktorskimi.


Zacznijmy więc do tego, że bardziej od samego filmu zachwycił mnie zwiastun. Serio. Wskazywał on na to, że w kinie wbijemy głowy w fotel, będzie wielkie bum i fajna muzyka. Bum było, owszem, co kilka minut, ale nie o to mi chodziło. DC miało okazję poprawić wizerunek po obłędnie złym Batman vs Superman, no i się nie do końca udało. Schemat wciąż pozostał ten sam, nadzieja leżała w aktorach i realizacji. Wrócę do zwiastunów. Bo o ile w późniejszych pojawiło się dużo ładnych kolorków, sam film przypominał raczej monochromatyczne ujęcia z początkowych teaserów. A szkoda, bo po pojawieniu się barw miało się nadzieję na taką odskocznię, coś innego. Wyszło jak wyszło, przynajmniej Quinn utrzymywała kolorystykę.


Od niej może zaczniemy. Harley Quinn, wierna kochanka psychopatycznego Jokera. Szalona, zwariowana i - przynajmniej dla mnie - zabójczo zabawna.Byłam bliska łez śmiechu przy każdej scenie z jej udziałem, mimo że humor całości był, co tu mówić, "suchy". Mnie to nie przeszkadza i żona Wilka z Wall Street wypadła na tle całego naszego "legionu" całkiem dobrze. Pole do popisu było, nie do końca wykorzystane, ale i tak myślałam, że będzie gorzej.


Skoro już o wariatach mowa - proszę państwa - Jared Leto, czyli filmowy Joker, którego miało być więcej! Znaczy... tak wynikało ze zwiastunów, w których było go mniej więcej tyle ile w samym filmie. Teraz mam lekkie wątpliwości co do obsadzenia w jego roli Leto... Ale, co zrobić, kto jak kto, ale on nie miał za dużo do zagrania, nie było nawet możliwości go dobrze poznać. Jeśli wierzyć znawcom komiksów, świetnie zagrał komiksowy pierwowzór, ale nie mnie to oceniać. Ja widzę po prostu bardzo przeciętną grę, a i trudno nie odnosić jej do najlepszego w tej roli Ledgera.


Jai Courtney grał! On na prawdę jest aktorem! Wiem, wiem, trudno w to uwierzyć, ale filmowy Boomerang był wielkim zaskoczeniem, bo nareszcie robił coś poza nudnym i beznamiętnym gadaniem przed kamerą. Była to postać, w którą można było uwierzyć, która dała się nawet polubić. Brawa dla tego pana, tak trzymać!


Muszę na jeden jeszcze aspekt zwrócić uwagę. A konkretniej na muzykę. Twórcy postawili na szalone i kultowe przeboje rockowe (no, nie tylko), które nijak się jednak miały do obrazu na ekranie. Miałam czasem wrażenie, że kompletnie przypadkowo dobrane utwory chyba jednak miały pasować do scen... tylko że coś nie wyszło. Tak oto scena na strzelnicy stała się hiphopowym teledyskiem. I w dodatku bardzo słabym teledyskiem.


Koniec wymądrzania się. Napisałam co sądzę (i w ogóle NAPISAŁAM), ale ocenę pozostawiam dla was. Bawiłam się dobrze, jednak nie jest to kino najwyższych lotów. Jednak, jak już wspomniałam, na akcji to ja się znam tyle, co... mój brat na balecie (czyli wcale jakby co).
Moje zdanie znacie, a jakie jest wasze? Też brakowało wam Jokera w Jokerze?
P.S. Enchantress była beznadziejna. Koniec komunikatu.