http://kultusarnie.blogspot.com/http://kultusarnie.blogspot.com/p/o-mnie.html


czwartek, 31 grudnia 2015

Gwiezdne Wojny: Przebudzenie mocy

    Miałam małe wątpliwości, czy tę recenzję pisać powinnam, bo - wstyd się przyznać - nie oglądałam żadnej z poprzednich części.
Do kina poszłam z moim bratem, Dawidem, który ma dziesięć lat i gdyby nie on, nie pomyślałabym, by tam pójść. Poza tym, że mnie namówił, wytłumaczył mi podstawy fabuły, bym mniej więcej wiedziała kto, jak gdzie i dlaczego.


Od Dawida dowiedziałam się "po drodze", że są dwaj nowi bohaterowie, którzy na dodatek są głównymi postaciami w filmie. Trudno mi napisać o fabule coś więcej, nie oglądałam poprzednich filmów z serii, nie chcę też spojlerować. Zdradzę tylko, że spotkamy znanego wszystkim Hana Solo (jego znałam nawet ja!) i Chewbaccę.

Na początku filmu dowiadujemy się, że jeden z pilotów Ruchu Oporu, Poe Dameron, posiada mapę z zaznaczonym na niej miejscem pobytu Luke'a Skywalkera. Jednak niedługo potem szturmowcy porywają Damerona, który zdążył nośnik z mapą przekazać droidowi BB-8. Poe, z pomocą jednego rebelianta z Najwyższego Porządku, Finna. Muszą teraz zdobyć nośnik i przekazać go Ruchowi Oporu.


 Myślę, ze plusem można z pewnej perspektywy nazwać to, że reszty "Gwiezdnych Wojen" nie widziałam. Patrzę subiektywnym okiem na całość filmu, nie porównując do poprzednich części. Moim zdaniem każdy film, nawet, jeśli składa się na całą serię czy trylogię, należy oceniać osobno. Bowiem zmiana nawet jednego członka zespołu może zdziałać bardzo wiele.
Co ciekawe, mimo mojego "zacofania" zrozumiałam dobrze praktycznie cały film. Ukłony więc w stronę twórców za tak doskonałe zbudowanie fabuły. Seans był naprawdę niesamowity, wychodząc z kina miałam naprawdę wiele myśli, a także łzy wzruszenia w oczach. Spodziewałam się, że te wszystkie postacie, bitwy i wydarzenia mnie znudzą, a było zupełnie przeciwnie. 
Jedyne, co mogę zarzucić, to nieco zubożałe postacie Finna i Rey, którzy byli przecież ważnymi bohaterami w akcji filmu. Ich historie miały naprawdę duży potencjał, niestety nie do końca wykorzystany. Sama postać Finna była nieco denna mimo szerokiego przedstawienia emocjonalnego. Poprzednie części obiecałam sobie obejrzeć. Czekam także na następną, gdzie liczę szczerze na rozwój tej dwójki bohaterów.

Co do kilku słów podsumowania, film naprawdę wart obejrzenia, nawet dla tych, którzy fanami GW nie są, bowiem to po prostu dobry kawałek kina. Mówię to na swoim przykładzie. Przykładzie osoby nie przepadającej za klimatami sci-fi, bitew wyimaginowanych istot dziwnymi urządzeniami. Przekonałam się jednak, ze są takie klasyki, które po prostu trzeba obejrzeć.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Henryk Wiatrowski "Ostateczni": zakurzona historia o człowieczeństwie.

 
Oglądałam wiele filmów, czytałam wiele książek. Nie raz zdarzyło się, że przy nich płakałam, nie mogłam się przez pewien czas otrząsnąć. Jednak ani razu przedtem nie zdarzyło mi się jeszcze, bym po skończonej lekturze zaczęła płakać i leżeć przez pewien czas wtulona w poduszkę. Pierwszy raz stało się tak dziś. Siedzę teraz pisząc ten wstęp i boję się, bo nie wiem, co napisać powinnam potem. To wszystko, czego się dowiedziałam, czego doświadczyłam, dalej we mnie siedzi.




   Zanim jeszcze przejdę do samej recenzji, muszę napisać coś, co nie daje mi spokoju od mniej więcej połowy książki. Boli mnie ogromnie to, że perełki takie jak Ostateczni stoją zapomniane na półkach, gdzie nikt prawie ich nie znajdzie. W czasach, gdy wielkie księgarnie, wydawnictwa mają tak duże możliwości, rzeczą niezrozumiałą jest dla mnie chowanie przed światem książek, które potrafią wnieść do naszego życia tak wiele, tak wiele mogą nam pokazać, nauczyć nas, podczas gdy wielki chłam i bezsensowne, nic nie wnoszące książki okrywane są wielką czcią, reklamowane z wielką pieczołowitością, jak gdyby odnalezione dzieła Kochanowskiego. Stoją za szklanymi gablotami, kuszą piękną okładką, wszędzie informują o nich wielkie telebimy i reklamy. Przykładów wymieniać nie chcę, każdy z nas taki znajdzie. Bo gdyby Ostatecznym dać szansę, nową, piękną oprawę i postawić na podwyższeniu w dużej księgarni, większe byłoby prawdopodobieństwo, że ktoś ją odnajdzie i kupi, nawet przeczyta. Tym bardziej w czasach, gdy motywy postapokaliptyczne są modne i pożądane. Ja rozumiem, że wydawcy nie znają książek całego świata. Problem leży jednak w tym, że nawet nie chcą ich znać. Każdy myśli tylko o majątku, jaki przyjdzie mu zgarnąć po sukcesie bezużytecznych paru stron prostej książki dla młodzieży. Nic już prawie nie dzieje się tak po prostu dla ludzi. Gdyby ktoś z tych dużych sieci dał nam szansę wskazać kilka pozycji, które mogą odnieść wielki sukces, a przy okazji pod swoją prostą fabułą i cudownie zbudowaną akcją przemycą ważne wartości, pokażą świat i ludzi, których osobiście  nie jest nam dane dostrzec, wszystko stałoby się o wiele lepsze. Ale do najprostszych rozwiązań najtrudniej jest dojść.
Mam nadzieję, że nie weźmiecie mi za złe mojego wywodu, ale naprawdę chciałam się tym z wami podzielić. Gdy tylko znajdę sensowny i wykonalny plan zmienienia tego wszystkiego, wdrożę go w życie.

"Oto nasz hymn - hymn szumowin: pieśń karłów, hermafrodytów, czarnych olbrzymów, pół-gadów, pół-ptaków i jeszcze wielu tych, którzy rodzili się bez mózgów, bez głów, bez nóg lub bez rąk - tylko po to, by zaraz umrzeć. Wieczorna kołysanka trędowatych, ballada przeżartych chorobami, do których czujecie wstręt i nienawiść. Oto oda zdesperowanych i wypędzonych z Raju. Wielki poemat o mutantach. To jest nasz Hymn Wzgardzonych."

   Nigdy nie czytałam żadnej książki z gatunku fantastyki czy sci-fi. Pochodzi ona z roku bodajże 1991. Nowa więc nie jest. Ale jakże uniwersalna. Nie przeczytałabym jej nigdy, gdyby nie to, że dostałam ją od Biblioteki w zamian za pomoc w organizacji Festiwalu Fantastyki. Zbierałam się długo, lecz w końcu zaczęłam ją czytać. Nie wyobrażam sobie, czemu nie zrobiłam tego wcześniej. To najpiękniejsza książka, jaką czytałam w całym swoim życiu. I wcale nie przesadzam stawiając ją o wiele ponad Młodym Samurajem.

  Na Ziemi rozpętała się wojna, czego konsekwencją był wybuch bomby atomowej. Zniszczyła ona większą część świata. Ludzie, którzy pozostali rozdzieliły się na dwie grupy. Jedna, której wybuch prawie nie dotknął, odgrodziła się polem siłowym od tej drugiej, gdzie potomkowie ocalałych były zdegenerowanymi mutantami o szpetnych ciałach, często nie przypominających rasy ludzkiej.

  Historia rozpoczyna się wołaniem o pomoc. A raczej przeraźliwym krzykiem, który tę pomoc ściągnął. Sa - myśliwy - ratuje brutalnie gwałconą kobietę i zanosi ją do schronu swej hordy, gdzie ma ona odpowiednią opiekę. Gdy Al - przyjaciel myśliwego - prosi go o zabranie na łowy, Sa w końcu się zgadza, nie wiedząc jeszcze, jak wiele ta wyprawa zmieni. Za jej sprawą zacofana horda mutantów odkryje całą prawdę o zagładzie, o Ścianie Świata tworzonej przez pole siłowe, o wstydzie zwykłych ludzi prowadzących spokojne życie. Już niedługo miało zmienić się wszystko. Ale prawda ma swoją cenę.

Wspaniała książka, której nie da się opisać w zwykłej recenzji. Jestem zahipnotyzowana rozwiązaniem, tokiem myślenia, fabułą - wszystkim. Nie potrafię sobie wytłumaczyć, jak Wiatrowski był w stanie opisać całą ludzkość w nieco ponad dwustu stronach książki.  Nic nie jest tu oczywiste, nic nie jest przypadkowe. Każda strona wymaga dokładnego rozpatrzenia.

Świat, do którego nie każdy może należeć.
Ludzie, którzy najmniej ludzi przypominają, mają w sobie więcej człowieczeństwa niż niejeden za Ścianą Świata.

Moja ocena: 10/10, choć w żadnych skalach się nie mieści. Przez kilka następnych dni będę chodzić z czarnym kirem na sercu.


Nie mówię i nie piszę tego często, ale to jest książką, którą powinno się przeczytać. Każdy, kto z fantastyką nie miał nic wspólnego lub największy jej fan. Nie jest ją łatwo zdobyć. Lecz jeśli komuś się uda, jeśli ktoś będzie miał jakąkolwiek możliwość jej zdobycia - niech to zrobi. Nie jest to opowieść o szczęśliwej i wiecznej miłości, o przystojnym bohaterze czy bezspornej przyjaźni. To historia o mutantach, którzy pięknem swego serca przyćmiewają to wszystko, co za piękno uznajemy my. 


sobota, 26 grudnia 2015

Książkowy tag chemiczny

Nominacja tym razem od Agnieszki z bloga Książka od kuchni (jej wykonanie). Tak się właśnie stało, że mat-fiz wykonuje chemiczny tag! Nie przedłużając, zapraszam!
Cez – wybuchowa książka
Zabawne, bo pierwsza na myśl przyszła mi książka Czarna lista Forsytha. Sporo tam o broni, wojnach, ładunkach wybuchowych...

Ununpent – książka, którą przeczytałaś zaskakująco szybko
Każda z części Młodego samuraja. Czytanie jednej zajmowało mi parę godzin. Kończyłam w  jeden dzień. 

Rad – Twoja ulubiona książka napisana przez Polaka
Nie czytam polskich autorów, a jeśli już jest to tylko poezja, więc postawię na tomik wierszy Leśmiana.

Tantal – książka z wątkiem zaczerpniętym z mitologii
Kojarzy mi się wyłącznie z Wiedźminem, choć tam nie same motywy, a raczej postacie mitologiczne można znaleźć.

Złoto – najdroższa książka, jaką kupiłaś
Liczy się słownik? :) Większość książek kupowanych przeze mnie ma mniej więcej tę samą cenę, nie pamiętam, która była najdroższa.

Magnez – książka lekka, niezobowiązująca i znana prawie przez wszystkich
Zdecydowanie Zmierzch

Bizmut – książka z piękną okładką
Och, ile takich jest... Ale przypomniały mi się dzieła pewnej artystki, Roses Anderson, która stworzyła serię malowideł na książkach.  

Polon – książka, po której miałaś kaca książkowego
Zdecydowanie Rok 1984.

Ksenon – książka, przy której prawie zasnęłaś
Przeczytałam ją niedawno, Lato miłości.

Chlor – książka tak ciekawa i wciągająca, że nie miałaś czasu, by wziąć oddech
Marina Zafóna, Młody samuraj...

Technet – czyli osoby, które tagujesz
Dziś nie nominuję nikogo, ale zrobię to w następnym tagu!



Mam nadzieję, że tag wam się podoba, bo mnie bardzo. Agnieszce dziękuję za nominację, a już niedługo zapraszam was na recenzję pierwszej fantastycznej książki mojego życia, która - powiem szczerze - zachęciła mnie do tego gatunku.

wtorek, 22 grudnia 2015

7 sposobów, by poczuć święta!



 W kalendarzu święta coraz bliżej, a za oknem... jesień! Przynajmniej u nas, w Suwałkach - Polskim biegunie zimna, gdzie ten grudzień to jedynie wiatr i deszcz. Ale są oczywiście sposoby, by poczuć klimat świąt zapominając o szaroburej pogodzie za oknami. Oto one!

Książkowy relaks
Wieczór przy książce to najpiękniejsza rzecz! A szczególnie, gdy nadchodzą święta. Kakao na półce obok, ciepłe skarpetki, miękki kocyk, świąteczna książka i magia świąt włączona! Moją osobistą tradycją jest czytanie świątecznych fragmentów Dzieci z Bullerbyn. A wam zaproponuję kilka książek polecanych przeze mnie i innych blogerów. 








Pieczenie pierniczków
 Pierniki to najbardziej świąteczne ciastka, i to na całym świecie! Jest mnóstwo przepisów, receptur, ale najważniejszy jest piękny, świąteczny zapach piernikowej mieszanki przypraw, który o zawrót głowy przyprawia nawet największych przeciwników cynamonu! Ja swoje pierniczki już piekłam. Poniżej przedstawiam kilka piernikowych inspiracji. 


 
Świąteczne piosenki
 Czemu jak czemu, ale piosenkom klimatu świątecznego odmówić nie można! Każdy lubi coś innego, ale są takie, których słucha się od lat, kojarzone są z zimowym okresem jak mało co. Klasyczne wyznaczniki zbliżających się świąt, nieważne czy śnieg jest, czy go nie ma. Muzyka pozwoli nam o świętach pamiętać choćby nie wiem co! 







 
Ubieranie choinki
 Choinka to niewątpliwy symbol świąt. Ozdobione drzewka w tym okresie można spotkać na każdym rogu, stawiane są w domach, na placach, w parkach, urzędach. Pod nimi znajdujemy gwiazdkowe prezenty. I niezależnie od tego, czy ubieramy je w dzień wigilijny czy w jakikolwiek inny, kochamy je wszyscy. Światełka i bombki nadają cudownego zimowego charakteru, a ich wieszanie dostarcza wielkiej frajdy!

Świąteczne zakupy
I nie ma znaczenia, czy kupujemy prezenty, czy sweterki z reniferami, czy może ozdoby świąteczne. Promocje, ozdobione sklepy, na każdym kroku świąteczne symbole. Poszukiwanie wszystkiego, co ze świętami związane jest ogromną przyjemnością, tak samo jak późniejsze pakowanie prezentów czy urządzanie pokoju. Zakupy nie każdy lubi, ale zakupy świąteczne to co innego!



Wieczór filmowy
 Filmy - podobnie jak książki i muzyka, wprawiają nas w klimat świąt jak mało co. I to nawet bez wychodzenia z domu! Patrząc w ekran dostrzegamy to wszystko, o czym już napisałam. Dużo śniegu, moc ozdobionych domów i choinek. Każdy dookoła jest szczęśliwy, zaraża nas swoją energią, która udziela się nam natychmiastowo! Siadamy z kakao, pierniczkami, obok choinki i oglądamy! O animacjach świątecznych juz pisałam (o tu właśnie), a tu zaproponuję wam kilka filmów, które lubię ja i tych, które są świątecznymi klasykami.




Przeglądanie świątecznych grafik
Uwielbiam spędzać długie godziny w poszukiwaniu świątecznych zdjęć i rysunków. Wprowadza mnie to w zimowy klimat. Kocham oglądać zdjęcia choinek, zaśnieżonych ulic, pięknych potraw, cudownych ozdób. Wiele znaleźć można na serwisach tumblr, weheartit (tu moja świąteczna kolekcja!) czy pinterest.

 
❄❄❄ 

 A co wprowadza was w świąteczny nastrój? Czujecie już tę magię świąt?

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Zimowy tag książkowy

  Kolejny autorski tag! Tym razem skupiamy się wyłącznie na książkach, ale to raczej nie odejmie świątecznego klimatu :)
Zabawa polega na tym, co zawsze. Dopasowujemy książki do opisu z wyjaśnieniem, czemu ta, a nie inna. Bez zbędnego pisania, prezentuję tagowy baner i zapraszam do zabawy!



Kakao - książka, która rozgrzewa serce
Zazwyczaj przyjemne i ciepło na sercu robi się po przeczytaniu miłej, nieskomplikowanej książki pełnej miłości. U mnie będzie całkiem podobnie, bo wybieram Opowieść wigilijną. Obie z mamą to kochamy, a film oglądamy co roku w Wigilię w oczekiwaniu na Pasterkę. Dobrze mi się kojarzy i mówi o magii Świąt. 

Śnieg - książka z białą okładką
Oj sporo takich książek. Ja jednak postawię na te czytaną stosunkowo niedawno. A będzie to Rok 1984, o którym więcej przeczytacie w mojej recenzji (właśnie tutaj!).

Mikołaj - gruba książka lub długa seria
Mówiąc szczerze grube księgi mnie odpychają, podobnie długie i "zobowiązujące" serie. Najgrubszą książką jaką mam jest chyba Mistrz i Małgorzata. Nigdy nie mogę jej dokończyć, zawsze się w którymś momencie gubię. 

Rózga - książka, której czytanie było męką
To książka przeczytana ostatnio, a mianowicie okropieństwo w najczystszej formie - Lato miłości. Zapraszam na recenzję, która - mam nadzieję - odwiedzie was od brania tej książki w dłonie. (klik!)

Prezent - bardzo dobra książka, którą możesz polecić każdemu!
Będzie to "Marina" Ruiza Zafóna. Świetna opowieść o gramatycznych przygodach dwojga przyjaciół. Polecam z czystym sercem, bo jest tego warta. (recenzja)


Mam nadzieję, że tag wam się podoba. Zachęcam do wykonania każdego, lecz nominacje "imienne" otrzymują:

Biblioteczka Suomi
Blondie in Wonderland 
Zaczytana Dolina
Świat Kasiencjusza 
Rude recenzuje
Nieuleczalny książkoholizm
Książkomaniacy
Cuddle up with a good book
Książka od kuchni
Czytelnia mola książkowego


czwartek, 10 grudnia 2015

Lato się skończyło, ta książka na szczęście też.


    Jak tak dobra okładka może kryć... chłam? Zła książka to za mało powiedziane. "Lato miłości" to chyba najgorsza, jaką w życiu przeczytałam i piszę to całkiem na poważnie.

Już po pięćdziesięciu stronach chciałam skończyć, ale wiem z doświadczenia, że książki czasem zaczynają się rozkręcać po nawet stu. Dlatego wytrwałam. No, nie do końca. Przeczytałam 180 z 240 stron. Na tyle byłam w stanie. Czytanie dłużyło mi się niemiłosiernie, a z każdą stroną było coraz gorzej.



O czym jest książka?
Przeanalizujmy opis z okładki.

"Ellie zostaje żoną owdowiałego farmera Dillahana. Oboje darzą się szacunkiem i sympatią."
Świetnie. Nie czytuję romansów, ale mogę się założyć, że tak właśnie zaczyna się 70% z nich.

"Przypadkowe spotkanie z Florianem, fotografem, zmienia jej życie wbrew woli."
 No i pora na Floriana. Postaci ponad miarę nudnej. Ma problemy finansowe, nie ma za to ani żadnego talentu (nad czym ogromnie ubolewa) ani szczególnego planu co do swego życia. No, może poza tym związanym z emigracją.

"Zakochana Ellie nie chce oszukiwać męża i nie wie, że Florian zamierza emigrować." 
Tak oto nasza bohaterka się zakochuje. Po raz pierwszy w swym życiu. Warto bowiem zaznaczyć, że swego męża wcale nie kocha. Było to - powiedzmy - małżeństwo z rozsądku. 


Nie mam pojęcia, jaki był finał tej historii i wcale mnie to nie interesuje. Jeszcze kilka stron, a załamałabym się kompletnie. Czytałam różne opinie, nawet pozytywne. Ale ja plusów nie dostrzegam żadnych. No, może poza pięknym irlandzkim, miasteczkowym otoczeniem. 
 Nie polecam jej w ogóle. Chyba że na ziemi zabraknie książek. To coś czytać trzeba. W innym wypadku - nie bierzcie jej w dłonie. 

Moja ocena: 1/10 (bo jak znajdę jakąś gorszą, zero się zawsze przyda)


środa, 9 grudnia 2015

Świąteczne animacje nie tylko dla dzieci


 Święta już całkiem niedługo, a ponieważ za oknem (przynajmniej u mnie) nie widać ani jednej śnieżynki, klimat trzeba jakoś podkręcić! Dlatego właśnie przygotowałam dla was listę animacji, które osobiście oglądam tuż przed świętami. Nie ma nic lepszego niż ciepły koc, gorące kakao i dobry film!

*wszystkie opisy pochodzą z portalu filmweb*

Ekspres polarny


Historia 8-letniego chłopca, który zaczyna tracić wiarę w istnienie Świętego Mikołaja. W Wigilię Bożego Narodzenia zostaje obudzony przez nadjeżdżający pociąg. Osobliwy pan Konduktor zaprasza chłopca w niezwykłą podróż na sam Biegun Północny. Podczas podróży poznaje on trójkę nowych przyjaciół, z którymi przeżyje wiele niezwykłych przygód i, co najważniejsze - odzyska wiarę w Mikołaja.


Przepiękna historia, cudowna animacja. Jest to bardzo wzruszający film zachwycający wykonaniem. Może nie jest to film na piątkę z plusem, ale dla mnie w takich bajkach nie chodzi o czepianie się szczegółów, a dostrzeżenie zawartych prawd i niesionego morału.

 Kraina Lodu


 Kiedy posiadająca moc kontroli nad śniegiem i lodem Elsa sprowadza srogą zimę na swoje królestwo, Anna wyrusza w podróż, aby odszukać siostrę oraz zakończyć pogodowe anomalie.

Historia nie iście świąteczna, ale poprzez ogromną ilość śniegu, cudownego bałwanka i pięknej, mądrej historii zasługuje na miejsce w tym zestawieniu. Bajka, o której słyszał już prawie każdy. Kto jej nie oglądał, powinien zrobić to jak najszybciej. A kto widział - na pewno obejrzy jeszcze nie raz.

Elmo ratuje Boże Narodzenie



Na Ulicy Sezamkowej nastaje czas Bożego Narodzenia. Elmo pomagając wydostać się Mikołajowi z komina dostaje od niego śnieżną kulę, która może spełnić trzy życzenia. Elmo postawia aby święta trwały cały rok. Szybko okazuje się, że nie był to dobry pomysł. Teraz musi przywrócić to co zostało utracone.

Film ma już dwadzieścia lat, a nadal go uwielbiam. Uświadamia nas, jak bardzo wyjątkowe są święta, a obchodzenie ich każdego roku wcale nie jest tak dobrym pomysłem, jak mogłoby się zdawać. Bo na cóż nam dużo prezentów, skoro utraciliśmy tę magię i wyjątkowość?

Madagwiazdka 




Zwierzaki chcą w końcu wyrwać się z Madagaskaru do Nowego Jorku. Budują w tym celu balon, ale lemury pod wodzą Juliana zestrzeliwują ich. Dochodzi również do "obrony" wyspy przed czerwonym goblinem, w wyniku której zostaje on zestrzelony przez Alexa. Okazuje się, że był to Święty Mikołaj, który w wyniku wypadku traci pamięć. Zwierzaki w poczuciu winy postanawiają mu pomóc i rozdać świąteczne prezenty za niego. Czy im się uda?

Kocham "Madagaskar", trudno więc, bym i tej bajki nie poleciła. Kocham te postacie, ten humor, a że fabuła traktuje o świętach - jest wybornie.

Zakochany kundel



Lady, urocza i dobrze sytuowana cocker-spanielka, spotyka Trampa, bezpańskiego kundla. Tramp jest powszechnie znany i szanowany za swą pomysłowość i odwagę, ale z początku nie wpada w oko dumnej suczce. Jednak udaje się mu zyskać serce Lady dzięki romantycznym kolacjom na tyłach włoskiej knajpki i wspólnym ucieczkom przed hyclem. Wszystko układa się dobrze dopóki Lady nie zostaje w końcu złapana przez hycla...

Zauważmy, że jest to film z wytwórni Disneya. A jak Disney to piękne, wzruszające historie i cudowna muzyka. Film nie jest do końca świąteczny, choć i te motywy się pojawiają. Nastrój jednak sprawia, że nigdy nie ogląda mi się tego lepiej, niż w święta właśnie.

Pada Shrek



Shrek stara się zorganizować spokojne święta, które chce spędzić tylko z rodziną. Jego znajomi mają jednak inne plany i ogrom chęci do pomocy.


DreamWorks uwielbiam prawie tak, jak Disneya, stąd Madagaskar i Shrek. Tego zielonego ogra kocham, podoba mi się sposób, w jaki mała parodia "Grincha" pokazuje co w święta jest naprawdę ważne. Jak zawsze.

❄ 

A jakie filmy animowane wy oglądacie w okresie świątecznym? Są stricte o świętach, czy - jak u mnie - po prostu ze świętami się kojarzą?

Mam nadzieję napisać niedługo recenzję, choć czytanie idzie mi fatalnie. Trudno o tak złą książkę. A za nieobecność przepraszam. Teatr, szkoła, choroba i konkurs zabrały mi sporo czasu, ale postaram się go nadrobić.

Niedługo spodziewajcie się także autorskiego świątecznego tagu!








 

wtorek, 1 grudnia 2015

Top 5 seriali


 Przyszła pora na kolejny post z serii Top 5, a tym razem trafiło na seriale. Jestem w tej kategorii bardzo wymagająca, mało który potrafi mnie naprawdę zachwycić. Zazwyczaj są to te mówiące o interesującej mnie tematyce i oczywiście z genialnym wykonaniem. I - jak w przypadku książek i filmów - wstrzymuję się od tych oglądanych przez pół polskich gimnazjów. Być może i na nie przyjdzie kiedyś czas, lecz póki co zapraszam na pięć ulubionych seriali. Czytam właśnie (z lekkim trudem) Sto lat samotności, a i zastanawiam się, czy nie napisać recenzji Podziemnego kręgu (filmu).

 
V The 100 7/10
    Trochę się wahałam, czy aby na pewno powinnam ten serial obejrzeć. Uniwersum post-apokaliptyczne jest mi zupełnie obce, nie wiem z czym to się je. Bałam się zatem, że w samym serialu się po prostu nie odnajdę. Stało się zupełnie inaczej. Nie obejrzałam jeszcze wszystkich wyemitowanych odcinków, trudno mi więc oceniać go jako całość, ale część, którą zobaczyłam oceniam naprawdę pozytywnie.  Cóż powiedzieć więcej? Serial jest dobry, przedstawiony w nim świat - jak najbardziej realny, oczywiście w sensie jego przedstawienia. Niedługo obejrzę kolejne odcinki, mam nadzieję, że poziom zostanie utrzymany.

IV Sherlock 8/10
    Serial, od którego najpierw stroniłam, a potem nie odrywałam wzroku. Oglądaliśmy go na lekcji angielskiego, odrzucał mnie okropnie, trudno powiedzieć czemu. Gdy postanowiłam dać mu jednak szansę, oglądałam po pięć odcinków dziennie (na szczęście w sumie było ich 9). Genialne historie genialnego Sherlocka Holmesa. Gdy wspomnę jeszcze o bardzo dobrej budowie, głównych rolach Cumbetbatcha i Martina Freemana, nie muszę dopisywać nic więcej.  
 
III Hannibal 8/10
    To serial o naprawdę dobrej budowie. W wielu znaczeniach. Po raz kolejny - obejrzałam tylko dwa z trzech sezonów, ale grafiki z ostatniego wcale nie zachęcają mnie do dalszego oglądania, więc chyba zrezygnuję. Należy jednak podkreślić ogromną dbałość o każdy szczegół, bo gdy się dobrze przyjrzeć, nawet budowanie poszczególnych kadrów i ustawienie postaci nie jest przypadkowe. To niesamowite jak światło i inne drobne czynniki mogą wpływać na odbiór filmu i przeżywanie wydarzeń i uczuć razem z bohaterem.

II Gra o tron 9/10
  51 ważnych nagród i 147 nominacji mówi chyba samo za siebie. Nie czytałam książki Martina, ale nie było to konieczne. Serial żyje własnym życiem i robi to bardzo dobrze. Genialne sceny walki, bardzo realistyczne. Unikanie tabu i świetni aktorzy. W tym akurat serialu mam słabość do czarnych charakterów, które są ogromnie intrygujące. Mimo że dzieje się naprawdę wiele, nie jest trudno w tych wszystkich wątkach się odnaleźć, nie robi się z tego druga Moda na sukces.

I Wikingowie 10/10
  O tym serialu mogłabym pisać całe wypracowania, ale nie chcąc was zamęczać, napiszę tylko, że to genialny serial historyczny, który z ogromną przyjemnością oglądają nawet ci od samej historii stroniący (to ja!). Uwielbiam postać Travisa Fimmela, którego oczy, mimika i całe ogranie Ragnara hipnotyzują i sprawiają, ze uśmiecham się i smucę wraz z nim. I oczywiście wcielający się w rolę Flokiego Gustaf Skarsgard - cud. Nikt ni nadałby się na tego szaleńca lepiej.


sobota, 28 listopada 2015

Dyplomatyczny savoir vivre oczami Łukasza Walewskiego - "Przywitaj się z królową"

   Savoir-vivre interesował mnie od naprawdę bardzo dawna. Bardziej poważnie zaczęło się w gimnazjum, gdy na potrzeby konkursu ze znajomości dobrych manier przeczytałam książkę, której tytułu niestety nie pamiętam. Zaznaczę przy okazji, że ten konkurs wraz z moją grupą wygrałam. Bardzo się więc ucieszyłam, że przyjdzie mi przeczytać "Przywitaj się z królową", bo książka skupia się głównie na... wpadkach. A raczej bardzo ciekawych anegdotach dopełniających kompozycję książki. Dowiadujemy się z niej bowiem, że etykieta nie jest wcale prosta, mimo że nie mieszkamy w Japonii.

   Jak dla mnie połączenie polityki i savoir-vivre'u to połączenie idealne. Nie jestem jednak w stu procentach pewna, czy ktoś, kto tym pierwszy się interesuje będzie do końca obeznany w opisanych sytuacjach. Lecz nawet jeśli nie - są one same w sobie wystarczająco zabawne i pouczające. Książkę czyta się płynnie, jest naprawdę ciekawa. Jednak momentami oczy lekko mi się przymykały. Trudno stwierdzić, czy z powodu zmęczenia (obecnego u mnie cały prawie czas) czy momentami nudnawej "fabuły". Nie zmienia to jednak faktu, że pochłonęłam ją bardzo szybko, w zaledwie trzy dni (a biorąc pod uwagę moje ostatnie zabieganie to bardzo szybko) i naprawdę mi się podobała. Polecam ją nie tylko tym, których interesują wpadki na arenie dyplomatycznej, a każdemu, bo warto takie rzeczy wiedzieć. A jeśli podane są nam w tak znakomitej formie - czemu nie?


Plusy:
+ przezabawne anegdoty
+ czyta się ją błyskawicznie, jest bardzo ciekawa
+ nadaje się idealnie i dla tych zorientowanych w bon tonie i polityce, jak i tych, którzy liczą wyłącznie na dobrą książkę


Minusy:
- momentami lekko nudnawa

Moja ocena:
8/10

*za udostępnienie egzemplarza dziękuję wydawnictwu Sine qua non*

 Książka bierze udział w akcji Czytam nie tylko Amerykanów

niedziela, 22 listopada 2015

Historia z kulturą w tle - Jared Leto, czyli ulubiony wokalista ulubionym aktorem

   A raczej odwrotnie. Najpierw bowiem zobaczyłam film z jego udziałem. Był to Azyl, w którym Leto właśnie był jedynym czynnikiem przyciągającym moją uwagę. Miał w sobie coś hipnotycznego, jego gra aktorska bardzo się wyróżniała na tle wszystkich innych postaci, które w moim osobistym odczuciu były nudne i mdłe. Przyciągał więc swoim wzrokiem i grą na naprawdę wysokim poziomie. Jednak wraz z
końcem filmu opadł zachwyt samym Leto.

Jared Leto w roli Juniora - "Azyl" 2002r.



Był wtedy rok 2009. Parę tygodni czy miesięcy po Azylu przyszła pora na polecany mi przez wielu film Requiem dla snu. Nie często zdarza się, bym oglądała filmy polecane przez większe grono ludzi, lecz moją uwagę przykuło słowo 'requiem', bowiem taki tytuł nosi jeden z moich ulubionych Mozartowskich utworów. Skuszona więc jednym słówkiem bez wahania włączyłam film. Nawet nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo mnie zachwycił. Kompletnie namieszał mi w głowie, tak jak to, że w roli głównej wystąpił nie kto inny jak Jared Leto. Nie rozczarował mnie ani trochę, odegrał swoją postać tak cudownie, że mogłam prawie ulec wrażeniu, że naprawdę jest Harrym - dilerem narkotyków, który popada w coraz większe tarapaty.  Nie poprzestałam tym razem na obejrzeniu filmu. Wiele o aktorze się naczytałam. Warte wspomnienia jest to, że do roli w Requiem dla snu schudł 28 funtów, czyli ok. 13 kilogramów.
 "Zrobiłem to, ponieważ naprawdę czułem, że naprowadzi mnie to na Harrego, moją postać. I tak, myślę, że tak się stało. Harry, jak i wszyscy w filmie, są w ciągłym stanie głodu. Postanowiłem, że nigdy nie chcę zachowywać się w ten sposób. [...] Nie jadłem posiłków przez tygodnie. Tylko nadgryzałem, ale nigdy więcej niż mały kawałek, nawet nie kęs. Nie byłbym w stanie zrobić tego nigdy więcej."
Jako Harry w "Requiem [...]" z 2000 r.; doskonale widać jego wychudzoną twarz

Ta historia naprawdę mnie urzekła. Zauważyłam, jak wiele jest w stanie zrobić dla dobrego odegrania swej roli.

 Niedługo potem (a był rok 2010) siedziałam w domu sama. Okropnie się nudziłam, każda znajoma mi piosenka wydawała się rozlazła i nie chciałam jej słyszeć. Miałam fatalny humor, postanowiłam poszukać nowych zespołów, które mnie w jakiś sposób zachwycą. Przypomniałam sobie fragment reklamy telefizyjnej pewnego festiwalu muzycznego. W głowie słyszałam dobiegający z niej głos "30 Seconds to Mars, Muse, The Chemical Brothers". Postanowiłam włączyć sobie po piosence z każdego z nich. Na pierwszy ogień poszli The Chemical Brothers i ich Hey boy, hey girl. Piosenkę uznałam za nadzwyczaj nieudaną i wyłączyłam ją czym prędzej (dodam tylko, że teraz nawet mi się podoba). Następny zespół - 30STM. Pierwszą piosenką, która mi się wyświetliła była This is war (której słucham w tym momencie). Po raz kolejny - brak mi słów. Głos wokalisty był czysty, mocny, piękny. Piosenkę włączyłam raz jeszcze. I kolejny. Sprawdziłam zespół w Wikipedii. Gdy dowiedziałam się, że mężczyzną o tym idealnym głosie jest Jared Leto... Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie. Byłam w szoku. Poważnie. Uznałam, że to nie jest przypadek i chyba musi być coś na rzeczy. Chwilę później obejrzałam Closer to the edge, razem z teledyskiem. Moje umiejętności językowe były - niepokornie mówiąc - na dobrym poziomie jak na mój wiek (miałam wówczas 12 lat). Pierwsze dźwięki - wypowiedzi ludzi.

"Jest wiele momentów, którymi możesz dzielić się z kimkolwiek, kimś. I czujesz, że ten moment będzie trwał wiecznie, podczas gdy to jest tylko noc, tylko moment"

"Los ma swoje podstępne sposoby rzucania ci czegoś, czego nigdy się nie spodziewałeś"

"Moją filozofią w życiu jest nie żałowanie niczego, co robisz, bo w końcu to czyni cię tym, kim jesteś"


Niesamowicie mądre słowa ludzi w różnym wieku, kilka pojawia się też w późniejszych częściach piosenki. Podobne mądrości, przejrzystość i sens znalazłam też w innych utworach.

Kadr z teledysku do piosenki "This is war", 2009r.



Słuchałam zespołu przez ponad dwa lata, później mój gust muzyczny zmienił się na muzykę core'ową. O braciach Leto, o Tomo, wszystkich tych niesamowitych emocjach w końcu zapomniałam.
 Nastał więc okres emocji negatywnych, ściskających od środka, destrukcyjnych i buntowniczych. Aż do pewnego kulminacyjnego momentu.

Był to już rok 2013, gdy w moim życiu działo się naprawdę wiele. Mimo rad wielu ludzi, wiedziałam, że ze wszystkim muszę poradzić sobie sama, tylko ja mogę coś zmienić. Pierwszym postanowieniem była zmiana nastawienia. Do wszystkiego. Ludzi, sztuki, życia, emocji. Potrzebna mi była odskocznia.
Wtedy właśnie przypomniałam sobie o 30 Seconds to Mars. Jared przewijał się u mnie jeszcze w trakcie tych "pustych" trzech lat, poznałam wtedy naprawdę dobre filmy z jego udziałem.
Wtedy pierwszą wyświetlaną piosenką była Do or die. Dowiedziałam się wtedy o nowym albumie, nowym wyglądzie Jareda. Teksty piosenek tej, wszystkich nowych i poprzednich, pozwoliły mi dostrzec coś więcej, obudzić dawne emocje, przypomnieć dawne czasy. Może brzmi to bardzo banalnie, ale takie nie jest.

Trudno mi pisać o tym coś więcej, zawsze w tak ważnych kwestiach brakuje mi słów. Myślę, że dobrym podsumowaniem będzie po prostu stwierdzenie, że gdybym nie poznała nigdy Jareda Leto, nigdy nie zainteresowałabym się specjalnie jego zespołem (bo nie widziałabym zabawnego zbiegu okoliczności) i nie przypomniałabym sobie o nim w odpowiednim momencie.
Zaryzykuję jeszcze ściślejszym i mocniejszym - Jared Leto uratował mi życie.

Jared Leto, 2013 r.

Filmy z udziałem Jareda Leto wraz z moją oceną na stronie serwisu Filmweb:
  • Przerwana lekcja muzyki  8/10
  • Requiem dla snu 9/10
  • American Psycho 7/10
  • Azyl 5/10
  • Mr. Nobody 8/10
  • Witaj w klubie 9/10

piątek, 20 listopada 2015

Literackie Miasteczko TAG

Kolejny tag! Tym razem nominacja od kochanej Suomi (jej wykonanie!), a mianowicie - Literackie miasteczko tag! W nazwie oryginalnej występuje słowo 'book' (nie wnikajmy w słowo 'literackie'), ale mój blog nie jest stricte książkowy, więc słowo to dyskretnie usuwam bez żadnej niechęci do autora (którego i tak zresztą nie znam).
Zasady? Bardzo proste. Do podanych obiektów miejskich dopisuję bohaterów, którzy idealnie nadawaliby się do pracy w nich. Zatem pudrowe cukierki odsuwam i zabieram się za penetrowanie biblioteczki.

RATUSZ 
Na pewno ktoś, kto świetnie pokierowałby ludźmi  i potrafił im przewodzić. Myślę, że będzie to Ragnar z "Wikingów", bardzo pomógł Skandynawom prowadząc dobre negocjacje i od czasu do czasu prowadząc jakąś wojnę. 

SKLEP 
Od razu pomyślałam o Wokulskim z "Lalki". Każdy, kto czytał, wie czemu. Nawiasem mówiąc, nie obraziłabym się gdyby sprzedał też Izabelkę. Komuś z baaaaardzo dalekiego kraju. 

ZOO 
Hagrid! Będę się chwalić tym, że W KOŃCU obejrzałam Harrego Pottera. Lepiej późno niż wcale, prawda? Hagrid kocha zwierzęta (no, może takie trochę... magiczne?), nie dałby ich skrzywdzić, więc w pełni mu ufam. 

KLUB 
Chciałam dać jakiegoś bohatera książkowego, ale większość tych czytanych przeze mnie rozgrywa się w czasach, gdy kluby nie istniały. Raczej prymitywne ich zalążki. Ale wezmę kochanego Shigeru. Samuraj świetnie sprawdzi się w roli ochroniarza. Szczególnie z wykutym w sercu bushido. 

KAWIARNIA
To chciałabym być ja. Napisze ktoś o mnie książkę? Prooszę!
  
 SZKOŁA 
Jack Fletcher! Anglik uczony w Niten Ichi Ryu - szkole samurajów. Jego wykształcenie samurajskie właśnie i nauki pobierane od samych ninja stworzyłyby idealną taktykę walki, którą mógłby przekazywać dalej! 

MUZEUM 
Wzięłabym Adama Mickiewicza. Mówiłby o "Powstaniu listopadowym". Kto wie, może nawet oprowadzałby wygłaszając improwizacje?  

SZPITAL 
W moim miasteczku będzie ogromna umieralność, bo nie mam pojęcia, kogo zatrudnić jako lekarza... Chociaż chwilka, w sumie mogłabym zatrudnić psychiatrę - O'Briena! By nie "spojlerować" Roku 1984 (recenzja), nie napiszę nic więcej. Przeczytajcie, a zrozumiecie.

BANK  
Byłby nim Bankier z "Małego księcia" (opracowujemy to na zajęciach teatralnych, mam tę lekturę ciągle w głowie) 

KSIĘGARNIA 
 Pomyślałam o Dianie z "Ani z Zielonego Wzgórza", ale ona zamiast sprzedawać książki, zabierałaby je dla siebie... Niech więc będzie Óskar z "Mariny" Zafóna (recenzja). Sprzedawałby książki napisane przez samą Marinę. A raczej... wiele egzemplarzy jednej książki!  

AUTOBUS
Autobus prowadziłby się sam, a jeździliby nim wszyscy. Z zaskoczonym Mickiewiczem włącznie! 


wtorek, 17 listopada 2015

"Przekraczając granice" - autobiografia Luisa Suareza

"W tej książce Luis Suárez po raz pierwszy szczerze opowiada o swojej niezwykłej karierze. Mówi o tym, jak z ulicznego dzieciaka stał się jednym z najskuteczniejszych napastników świata. I tłumaczy, że to nieustępliwy charakter doprowadza go do przekraczania granic.
Nie tylko tych piłkarskich…"


  Ogromnie się cieszę, że mogłam tę książkę przeczytać. Jestem wielką fanką FC Barcelony, a o samym Suarezie słyszałam jeszcze dwa lata przed jego transferem do Dumy Katalonii. Było to spowodowane głównie jego stadionowymi wybrykami, w końcu nie codziennie słyszy się o gryzącym piłkarzy Urugwajczyku, który na dodatek kłóci się z arbitrami lub wybija ręką piłkę na mundialu. 

Przekraczając granice pozwala poznać Luisa nie tylko z tej "gorszej" strony, lecz także jako zagubionego kiedyś dzieciaka, który ledwo radził sobie ze szkołą, nie chodził na treningi i starał się z całych sił, by dostać pieniądze na autobus do Sofi. Gdyby nie ona, Luis skończyłby zupełnie inaczej, nie zostałby na pewno piłkarzem za wszelką cenę łaknącym wygranej. 
Tu mamy poniekąd rozwiązanie jego wybryków. Były spowodowane ogromnymi emocjami, które Suarez odczuwał przez cały mecz, a już w szczególności w momentach, gdy wygrana była zagrożona. 

Sama książka jest naprawdę bardzo ciekawa, Suarez nie przynudza, wiele wyjaśnia. Ja bardzo się wciągnęłam w tę autobiografię, tym bardziej, że mówi o tematach, które mnie interesują. Ale uważam, że nawet dla tych, którzy fanami futbolu nie są, książka spodoba się bardzo, bo pokazuje prawdziwą miłość, dążenie do perfekcji i ciągłe stawanie się coraz lepszym. Powiem szczerze, że najbardziej zabrakło mi relacji z samej Barcelony, ale za to autora oceniać nie można, bo znajdował się tam zaledwie kilka miesięcy w momencie pisania książki. Potem okazało się, ze to właściwy człowiek na właściwym miejscu, a Barcelona zyskała na takim zawodniku.




Plusy:
+ czyta się książkę naprawdę szybko
+ Suarez w żadnym wypadku nie przynudza, każdy fakt w książce jest potrzebny

+ wyjaśnienie wielu "wybryków" piłkarza to nie lada gratka dla fanów futbolu
+ świetne połączenie opowieści o piłce, rodzinie i przyjaciołach
+ książka momentami była przezabawna, śmiałam się w głos

Minusy:
brak  


Moja ocena:
9/10 (czemu nie 10? Po prostu są książki, które na tę ocenę zasługują o wiele bardziej)

*za udostępnienie egzemplarza dziękuję wydawnictwu Sine qua non*

Książka bierze udział w akcji Czytam nie tylko Amerykanów 

poniedziałek, 16 listopada 2015

Sweet book TAG


   Tag, do którego nominowana zostałam przez Lunatyczkę (jej wykonanie tagu, klik!). Widzę go prawdę mówiąc pierwszy raz, ale to nic bo uwielbiam wykonywać kreatywne tagi! Grafiki podkradam od Blondie, która podkradła je Marcie (klik!), która wykonała je sama!
Przechodząc do samego tagu, zasad tłumaczyć nie trzeba, są banalnie proste.



 Jest to książka W pułapce dzieciństwa. Trudno nawet wytłumaczyć czemu, czytając ją ciągle miałam wrażenie, że jest niepełna. To pewnie kwestia tego, że bardzo poważny temat potraktowano lekko powierzchownie.



  Od razu przychodzi mi na myśl Kinga z Bezdomnej (recenzja). Nienawidziłam jej szczerze, gdyby była realną osobą zdenerwowałaby i zanudziła każdego. 



 Odpowiem tak samo jak moja nominująca - Rok 1984 (recenzja). Książka, której w recenzji nawet nie oceniłam plusami i minusami, bo nie czułam się na siłach, by ją w jakikolwiek sposób katalogować. Końcówka książki trzymała mnie w napięciu, miałam wrażenie że sama jestem bohaterką, to wszystko dzieje się tuż obok. Więcej dowiecie się z mojej recenzji.




 Moja ukochana książka z dzieciństwa - Dzieci z Bullerbyn. Czytam ją zawsze podczas świąt, najbardziej mi się z nimi kojarzy. Wspaniała i urocza książka, którą zawsze chcę czytać, nie nudzi mi się nigdy.



 Złamała serce... Zależy oczywiście w jaki sposób.  W głębi serca sporo spodziewałam się po Czarnej liście (recenzja), niestety zawiodłam się i dostała ode mnie tylko pięć na dziesięć punktów.




 Och, chyba wygadałam się wcześniej. Są to oczywiście Dzieci z Bullerbyn, zaraz potem Ania z Zielonego wzgórza. Przeczytałam całą serię. 




  No jak mogłabym nie wspomnieć o samurajach? Oczywiście Młody samuraj we własnej... osobie. Mowa o nim w moim Top 5 książek (klik!), do którego zapraszam.



Koniec tagu, nawet nie zauważyłam, jak szybko mi to minęło!
Ja nominuję do jego wykonania
Suomi (chyba już tradycyjnie, prawda?)
Agnieszkę z bloga Książka od kuchni 
oraz
bloga Esencja dla duszy