Oglądałam wiele filmów, czytałam wiele książek. Nie raz zdarzyło się, że przy nich płakałam, nie mogłam się przez pewien czas otrząsnąć. Jednak ani razu przedtem nie zdarzyło mi się jeszcze, bym po skończonej lekturze zaczęła płakać i leżeć przez pewien czas wtulona w poduszkę. Pierwszy raz stało się tak dziś. Siedzę teraz pisząc ten wstęp i boję się, bo nie wiem, co napisać powinnam potem. To wszystko, czego się dowiedziałam, czego doświadczyłam, dalej we mnie siedzi.
Zanim jeszcze przejdę do samej recenzji, muszę napisać coś, co nie daje mi spokoju od mniej więcej połowy książki. Boli mnie ogromnie to, że perełki takie jak Ostateczni stoją zapomniane na półkach, gdzie nikt prawie ich nie znajdzie. W czasach, gdy wielkie księgarnie, wydawnictwa mają tak duże możliwości, rzeczą niezrozumiałą jest dla mnie chowanie przed światem książek, które potrafią wnieść do naszego życia tak wiele, tak wiele mogą nam pokazać, nauczyć nas, podczas gdy wielki chłam i bezsensowne, nic nie wnoszące książki okrywane są wielką czcią, reklamowane z wielką pieczołowitością, jak gdyby odnalezione dzieła Kochanowskiego. Stoją za szklanymi gablotami, kuszą piękną okładką, wszędzie informują o nich wielkie telebimy i reklamy. Przykładów wymieniać nie chcę, każdy z nas taki znajdzie. Bo gdyby Ostatecznym dać szansę, nową, piękną oprawę i postawić na podwyższeniu w dużej księgarni, większe byłoby prawdopodobieństwo, że ktoś ją odnajdzie i kupi, nawet przeczyta. Tym bardziej w czasach, gdy motywy postapokaliptyczne są modne i pożądane. Ja rozumiem, że wydawcy nie znają książek całego świata. Problem leży jednak w tym, że nawet nie chcą ich znać. Każdy myśli tylko o majątku, jaki przyjdzie mu zgarnąć po sukcesie bezużytecznych paru stron prostej książki dla młodzieży. Nic już prawie nie dzieje się tak po prostu dla ludzi. Gdyby ktoś z tych dużych sieci dał nam szansę wskazać kilka pozycji, które mogą odnieść wielki sukces, a przy okazji pod swoją prostą fabułą i cudownie zbudowaną akcją przemycą ważne wartości, pokażą świat i ludzi, których osobiście nie jest nam dane dostrzec, wszystko stałoby się o wiele lepsze. Ale do najprostszych rozwiązań najtrudniej jest dojść.
Mam nadzieję, że nie weźmiecie mi za złe mojego wywodu, ale naprawdę chciałam się tym z wami podzielić. Gdy tylko znajdę sensowny i wykonalny plan zmienienia tego wszystkiego, wdrożę go w życie.
"Oto nasz hymn - hymn szumowin: pieśń karłów, hermafrodytów, czarnych olbrzymów, pół-gadów, pół-ptaków i jeszcze wielu tych, którzy rodzili się bez mózgów, bez głów, bez nóg lub bez rąk - tylko po to, by zaraz umrzeć. Wieczorna kołysanka trędowatych, ballada przeżartych chorobami, do których czujecie wstręt i nienawiść. Oto oda zdesperowanych i wypędzonych z Raju. Wielki poemat o mutantach. To jest nasz Hymn Wzgardzonych."
Nigdy nie czytałam żadnej książki z gatunku fantastyki czy sci-fi. Pochodzi ona z roku bodajże 1991. Nowa więc nie jest. Ale jakże uniwersalna. Nie przeczytałabym jej nigdy, gdyby nie to, że dostałam ją od Biblioteki w zamian za pomoc w organizacji Festiwalu Fantastyki. Zbierałam się długo, lecz w końcu zaczęłam ją czytać. Nie wyobrażam sobie, czemu nie zrobiłam tego wcześniej. To najpiękniejsza książka, jaką czytałam w całym swoim życiu. I wcale nie przesadzam stawiając ją o wiele ponad Młodym Samurajem.
Na Ziemi rozpętała się wojna, czego konsekwencją był wybuch bomby atomowej. Zniszczyła ona większą część świata. Ludzie, którzy pozostali rozdzieliły się na dwie grupy. Jedna, której wybuch prawie nie dotknął, odgrodziła się polem siłowym od tej drugiej, gdzie potomkowie ocalałych były zdegenerowanymi mutantami o szpetnych ciałach, często nie przypominających rasy ludzkiej.
Historia rozpoczyna się wołaniem o pomoc. A raczej przeraźliwym krzykiem, który tę pomoc ściągnął. Sa - myśliwy - ratuje brutalnie gwałconą kobietę i zanosi ją do schronu swej hordy, gdzie ma ona odpowiednią opiekę. Gdy Al - przyjaciel myśliwego - prosi go o zabranie na łowy, Sa w końcu się zgadza, nie wiedząc jeszcze, jak wiele ta wyprawa zmieni. Za jej sprawą zacofana horda mutantów odkryje całą prawdę o zagładzie, o Ścianie Świata tworzonej przez pole siłowe, o wstydzie zwykłych ludzi prowadzących spokojne życie. Już niedługo miało zmienić się wszystko. Ale prawda ma swoją cenę.
Wspaniała książka, której nie da się opisać w zwykłej recenzji. Jestem zahipnotyzowana rozwiązaniem, tokiem myślenia, fabułą - wszystkim. Nie potrafię sobie wytłumaczyć, jak Wiatrowski był w stanie opisać całą ludzkość w nieco ponad dwustu stronach książki. Nic nie jest tu oczywiste, nic nie jest przypadkowe. Każda strona wymaga dokładnego rozpatrzenia.
Świat, do którego nie każdy może należeć.
Ludzie, którzy najmniej ludzi przypominają, mają w sobie więcej człowieczeństwa niż niejeden za Ścianą Świata.
Moja ocena: 10/10, choć w żadnych skalach się nie mieści. Przez kilka następnych dni będę chodzić z czarnym kirem na sercu.
Nie mówię i nie piszę tego często, ale to jest książką, którą powinno się przeczytać. Każdy, kto z fantastyką nie miał nic wspólnego lub największy jej fan. Nie jest ją łatwo zdobyć. Lecz jeśli komuś się uda, jeśli ktoś będzie miał jakąkolwiek możliwość jej zdobycia - niech to zrobi. Nie jest to opowieść o szczęśliwej i wiecznej miłości, o przystojnym bohaterze czy bezspornej przyjaźni. To historia o mutantach, którzy pięknem swego serca przyćmiewają to wszystko, co za piękno uznajemy my.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz