http://kultusarnie.blogspot.com/http://kultusarnie.blogspot.com/p/o-mnie.html


sobota, 28 maja 2016

Książkowe wnętrza #1 - Gdzie umieścić książki, gdy na półce brakuje miejsca

  Chyba każdy książkoholik zna to uczucie -  "tak dużo książek, pólka tak mała". Ale nie tylko półki mogą służyć do przechowywania książek! I ja zamierzam wam to udowodnić.
Zapraszam więc do obejrzenia pomysłów na przechowywanie i organizację książek!

Książki pod schodami

Pod schodami często znajduje się sporo miejsca, które można przecież wykorzystać. A na co lepiej, jak nie na książki właśnie?

 
Istnieje też bardziej... restrykcyjna wersja. Wyobrażacie sobie jak trudno jest dostrzec tytuł książki. Szczególnie te na najniższych stopniach. Ale czego nie robi się dla książek?


W sumie to można i tak. Ale tego kwiatka to ja bym zabrała.

 Książka - półka

Po po co kupować półki na książki, skoro można je postawić na... książkach?

Po zwielokrotnieniu, prezentuje się to bardzo ładnie. Jak cudnie to musi wyglądać przy książkach jednego rozmiaru i koloru!

Książki w koszykach


W starej, metalowej skrzynce świetnie wyglądają równie stare książki.

Ale nie tylko stare. Idealne do surowych wnętrz typu vintage


Przy odpowiednim ułożeniu kolorystycznym taki koszyk postawić można do każdego miejsca w domu. Starość ma swój urok


Można też powiesić koszyki na ścianie i otrzymać tym sposobem ciekawą półeczkę.

Książki w drewnianych skrzynkach

Skrzynka to ciekawa i oryginalna opcja. Takie skrzyneczki ustawić można w każdym miejscu, czy to na ziemi, czy innej półce.


To też dobry pomysł na przechowanie książek w pokoju dziecięcym. Kosz nie zajmuje wiele miejsca i dobrze wygląda.


Czy stoją na podłodze, czy wiszą na ścianie, stare skrzyneczki są świetnym dopełnieniem wnętrza i pomysłem na umieszczenie gdzieś książek, które na półce się już nie mieszczą.


Plusem takiego rozwiązania jest to, że nasze "półki" można przemalować na dowolny kolor, więc wszędzie będą dobrze wyglądały. Surowe materiały w stylu skandynawskim pasują do każdego wnętrza.

Książki jako ozdoba ściany

Marzenie prawie każdego książkoholika. Może trochę marnotrawstwo miejsca na ścianie, ale za to jaki wywołuje efekt!


W ten sposób możemy wyeksponować nasze ulubione książki. Całość wygląda świetnie i nowocześnie.


Drzewo z książek ♥
                          
 Książki jako element mebli

Ładne i praktyczne. Siadamy w fotelu i wybieramy książkę będącą tuż obok.


Nic dodać, nic ująć. Po skończonej wieczornej lekturze, kładziemy książkę na miejsce, czyli... do łóżka.
 

Jak wam się podobają takie książkowe wnętrza? Według mnie są genialne! Nie dość, że wyglądają ładnie, to i książki mają swoje miejsce. Nie zawsze musi być to przecież zwykła półka!



czwartek, 26 maja 2016

RECENZJA "Grimm City" Jakuba Ćwieka

Hejka! Witam was w tym pięknym, cieplutkim, długoweekendowym dniu! Jednak żeby nie było tak optymistycznie, zabieram was do ciemnego, okraszonego czarnym pyłem miasta. Miasta Grimm.
To miasto jest inne, spowite czarnym śniegiem 
  
  Powiem wam, że okładka bardzo mi się podoba, choć nie do końca jest w moim guście. To najlepiej i najładniej wydana książka Ćwieka z tych, które widziałam.
A propos autora, to moje pierwsze z nim spotkanie i to udane! Prawie czterysta stron ciemnego światka przestępczego na tle lepkiego, czarnego powietrza miasta utworzonego, według legendy, na ciele olbrzyma. To połączenie kryminału i fantastyki brzmi przesmacznie, więc ucieszyłam się mając tę książkę w swoich rękach.
I gdy wydawało się, że nic straszniejszego nie może ich spotkać, z nieba zstąpił olbrzym o czarnym sercu...
 Mamy więc prześwietną postać Alfiego, który zostaje wplątany w pewną zagadkę. Zamordowany zostaje jego przyjaciel, choć to on miał być na jego miejscu. Okazuje się jednak, że to nie jedyne jego powiązanie z tą sprawą.
Kolejną z postacie, które uwielbiam jest nie kto inny, jak McShane. Jego cięty język i humor, który do mnie - nie wiedzieć czemu - docierał idealnie, śmiałam się momentami w głos.
- Coś nie tak, inspektorze? [...]
- Coś? - odparł Evans. - Dam ci piątaka, jeśli powiesz mi, co z tym pieprzonym miastem i światem jest w porządku.
  Wracając już do samej recenzji, to nie spodziewałam się (nawet po dobrym opisie), że książkę będzie się tak łatwo i szybko czytać. Nawet mimo tego, że miałam jakiś czytelniczy zastój, gdy zaczęłam czytać, trudno było się oderwać, ale trzecia w nocy to trzecia w nocy. Kiedyś spać trzeba.
Wiecie doskonale, że uwielbiam wręcz adekwatne do postaci dostosowanie języka. Dla mnie bardzo ważne jest, żeby każda postać miała swój własny, charakterystyczny sposób mówienia. I tu rzeczywiście tak było, ale czasem pojawiały się fragmenty, w których każde zdanie było do siebie podobne, co zmuszało mnie do ziewnięcia od czasu do czasu. Ale! O ile opisy przyrody, miasta czy czego tam jeszcze, nużą okropnie, tak W Grimm City wszystko, co dzieje się dookoła - czarny pył, smoliste i tłuste powietrze, szare budynki - było opisane tak, że aż miło było czytać. Zamykasz oczy i widzisz to brzydkie miasto, czujesz ten zapach i powietrze po "efekcie wulkanu". To się Ćwiekowi udało!
Zginęli kolejni postronni świadkowie [...] Tym razem były to jednak tematy na stronę drugą, a nawet trzecią.
Tamtej nocy on, księżyc w pełni nad ponurym miastem Grimm, był najważniejszy.
Świetna gatunkowa hybryda z wyrazistymi bohaterami, dobrze przemyślanym światem i ciętym językiem Ćwieka. Czuję, że mam co nie co do nadrobienia w jego kwestii. No i czekam na kolejną część Miasta Grimm. Bo tak się książek, panie Jakubie, nie kończy!

Moja ocena: (waham się, waham) 8/10. Za miasto, za McShane'a no i wkurzającą (lecz jak napisaną!) Palle Di Neve.

*** Książkę dostałam od Wydawnictwa Sine Qua Non (jeju, zawsze automatycznie piszę skrótowcem, ale wolę pełną nazwę, dziwne). Dzięki! Ciekawe, czy bym ją przeczytała, gdyby nie wy... 

Chyba muszę zmienić czcionkę.
Prawie nie widać kursywy.
Test
Test
Nie no, trochę widać.
"Trochę" napisałam kursywą. Widać coś?

niedziela, 22 maja 2016

Wielu młodych ludzi nie czyta książek. Dlaczego? | VOX POPULI #2

   
  Hejka! Witam was przy okazji kolejnej, drugiej już, odsłony serii Vox populi, która - podczas przeprowadzania ankiety - wzbudziła sporo emocji w grupach.
Zaznaczam więc, iż moje pytania nigdy nie dotyczą większości, a jedynie tej części, która postępuje tak, jak w pytaniu jest zaznaczone. 

 
 Dlaczego pytałam o to właśnie książkoholików? Bo po pierwsze, ludzie, którzy nie czytają, nie zawsze się do tego przyznają. A po wtóre, prowadzę bloga jako ktoś, kto czyta, a i moimi czytelnikami są tacy właśnie ludzie. Dlatego przedstawiam nasz punkt widzenia, chcę wam pokazać, co sądzi nasza społeczność. Spytałam więc w dwóch grupach, dlaczego tak wielu młodych ludzi nie czyta książek. Poza głosami, że to nie prawda, ankiety kłamią (od razu sprostuję: nie pytałam przecież o większość; ile by tych osób nieczytających nie było, to jest duża liczba, nie ma znaczenia, czy to 70 czy 20% ludzi).

 
Oto otrzymane przeze mnie wyniki:





 
Na wstępie powiem wam, że mało z nas daje się zwieść typowemu "nie mam na to czasu". O ile w wielu przypadkach jest to prawda, sami doskonale wiemy, że najczęściej to po prostu wymówka. Na książki (jak i na wszystko) czas się znajdzie zawsze, to kwestia organizacji. A i nikt nie każe nam czytać po 300 stron dziennie. Nawet jedna czy dwie książki na miesiąc to już coś.

Najczęściej pojawiająca się odpowiedź chyba nas nie zaskakuje. W czasach, gdy wszystko mamy na wyciągnięcie ręki, po książki wiele osób nie sięga. Bo do czytania potrzeba koncentracji, przemyśleń. Łatwiej jest usiąść przy czymś prostym, nie wymagającym myślenia. Nie oceniam negatywnie tych, którzy oglądają filmy (bo sama je kocham) czy grają. Bo to takie same teksty kultury jak książki. Piszę o tych nic nie wnoszących do życia programach, przy których ludzie jedynie głupieją.

Zaraz potem widzimy lektury szkolne. Moja mama uważa tak samo, a i ja widzę tę tendencję u mojego młodszego brata. Nie chce czytać książek, bo w szkole wywierano na nim niemą presję: nie przeczytasz książki z ogromną dokładnością i nie zapamiętasz każdego szczegółu, spotka cię kara. Nie twierdzę, że każda lektura jest zła. Bo niektóre są naprawdę świetne, ale tu chodzi o presję. Jesteśmy zniechęcani do czytania, bo jeśli w szkole trafimy na książkę, która w ogóle nam się nie spodoba, nie będziemy sięgać po inną, z myślą, że będzie taka sama.

Widzimy też, że wielką rolę ma nasze wychowanie. Jeśli nasi rodzice i dziadkowie czytają, zarażają tą miłością i nas. Podobnież gdy tego przykładu w starszych nie mamy. Książki są w naszym domu czymś obcym, a sami z siebie rzadko po nie sięgniemy. W moim domu ne czyta tak naprawdę nikt. Ja jednak miałam to szczęście, że książki, które w dzieciństwie czytałam były świetne i pokochałam je od razu. Ale nie z każdym tak jest, niestety. To więc i małe ostrzeżenie dla nas: jeśli wpoimy czytanie swoim dzieciom, z większym prawdopodobieństwem i one sięgną po lekturę.

Najsmutniejsze jest to, że wiele z nas uważa, że dla niektórych książki są po prostu nudne i niepotrzebna. Zdarzyło mi się w szkole, by ktoś podszedł na przerwie i wprost powiedział, że czytanie jest bez sensu i nic do życia nie wnosi. To przykre, ale są tacy, co tak myślą. Osób, które zaznaczyły tę odpowiedź było prawie 200.

Niektórzy pisali i inne powody, wśród których znalazły się (bardzo mnie to zaskoczyło!) obawy o opinię rówieśników i innych, niezależne od ludzi ograniczenia (np. niepełnosprawność), ale i głosy, że takie osoby należy spalić, bo żadne wytłumaczenie nie jest dobre! Rozumiem emocje, ale spokojnie! Nikogo nie zabijajcie, proszę! 


Cóż, nam samym może być trudno zrozumieć sytuację człowieka, który książek nie czyta. Musimy jednak pamiętać, że tych powodów jest wiele i nie zawsze są one zwykłymi wymówkami. Ktoś może książek nie czytać, ale wiedzę i inne wartości czerpać z gier czy filmów. Bądźmy więc wyrozumiali, ale tych, którzy w życiu książek nie mieli w rękach, starajmy się do czytania przekonać. Nic na siłę, ale może pomożemy komuś odkryć coś, co pokocha bezgranicznie?


I jak? Wyniki was zaskoczyły? Mnie odrobinę tak, ale co do ogółu zgadzam się całkowicie. Zakończmy ten post pięknymi słowami Sapkowskiego.
Moim zdaniem książka nie powinna kosztować więcej od flaszki wódki. Człowiek musi mieć przecież jakiś wybór.

sobota, 21 maja 2016

#2 Recenzja na gorąco | Captain America: Civil War


  Tej recenzji nie miało być. Ale jednak się pojawia. Dlaczego? Poczułam potrzebę opowiedzenia o tym, że nie zgadzam się (znowu) z tymi, co się na tym znają. Ale żadna to nowość, jestem jakimś odmieńcem.

  
W sumie to nigdy nie oglądałam z jakiś większym zainteresowaniem Marvela. Co najwyżej Spidermana, ale to widział chyba każdy. Poszłam po prostu z moim bratem. Kiedy dowiedziałam się, że nie prześlizgnę się przez fabułę jak to było w przypadku Gwiezdnych Wojen, postanowiłam co nie co nadrobić. Ale nie zdążyłam wszystkiego. Od razu zaznaczę, że fabułę mimo wszystko ogarnęłam, ale tylko dzięki nadrabianiu, więc dzięki wielkie Wiki 2!

  
Nie będę się za bardzo rozpisywać o fabule, bo opis jest dostępny wszędzie. Napiszę tylko po krótce, bo pod koniec będę was namawiać do obejrzenia, więc przekonacie się sami.
Zaznaczę, że mimo mojej ogromnie małej (hm) znajomości uniwersum, uważam, że Marvel czyni spore postępy. Bo o ile w poprzednich filmach można się było czepiać o przesadny przepych, tak w Wojnie Domowej (nie, nie bohaterów; nie słuchajcie tłumaczy, to źli ludzie) wszystko było wyważone i nawet lekko ukrócony zabawny sarkazm Iron mana nie stracił na wartości. Dalej był prześmieszny, ale i spoważniał nieco, zrozumiał wiele rzeczy. Myślę więc, że ci, co są na bieżąco, odczuwają to, że bohater dorasta wraz z nimi. Bo Marvel to przecież piękne historie o walce dobra ze złem, gdzie to pierwsze zawsze jest górą. Pomyślisz tandeta i nuda, ja odpowiem - nie. Temat powielany wszędzie, ale dalej bardzo potrzebny. A superbohaterowie o wielkich mocach jak nikt przekażą to, co trzeba - nie tylko młodszym odbiorcom. Ale koniec o tych morałach.

  
Muszę napisać jeszcze coś - Spiderman to mistrzostwo! Uśmiałam się jak nie pamiętam kiedy, serio! Rozwala system i wraz z bratem jeszcze po wyjściu z kina śmieliśmy się w głos!
Oczywiście od początku byliśmy #teamcap, ale rozumiałam i Iron mana, nawet w końcówce. Było mi go szkoda i czułam cały ten ból razem z nim, ale Kapitanowi kibicowałam oczywiście bardziej (bogowie, jaki on jest przystojny!).

  
 [MOŻLIWE SPOJLERY]

No i meritum: czemu się nie zgadzam? Szarym zjadaczem popcornu nie jestem, ale i nie krytykiem filmowym. Nie zgadzam się z jednym głównym zarzutem: cała ta ich "wojna" to była zwykła zabawa, dziecinne igraszki i przekomarzanki. No bo błagam, mieli się pozabijać? Sądzę, że te "łagodne" zagrywki były celowe. Cokolwiek się nie stało, oni są przyjaciółmi. Nie chodziło o to, by drugiego unicestwić, a pokazać swoją wyższość. Nie chcieli zrobić sobie krzywdy, a jedynie wzajemnie przekonać do jedynej - według nich - słusznej decyzji. I to tyle.

Nie piszę więcej, bo - ostrzegałam - powinniście zobaczyć to sami. Nie jestem wielką fanką Marvela, nie miałam pojęcia kto co gdzie i jak, ale uważam, że Civil War obejrzeć warto. Nawet jeśli miałoby to wymagać poświęcenia całej nocy na nadrobienie kilku części.


wtorek, 17 maja 2016

RECENZJA "Metra 2033", czyli chyba mieszkamy pod ziemią

  No tak. Bo Glukhovsky przeniósł nasz świat i pod przykrywką wyolbrzymionych zachowań każe nam czytać o nas samych. W gruncie rzeczy bowiem, to nie jest płytka historyjka o mutantach, podziemnych nacjach i potworach. To opowieść o współczesnym świecie, w którym sami nie możemy być już pewni, czy nasze czasy są w końcu spokojne.

 
Są książki, które przeczytać trzeba. Ja miałam tak z tą właśnie książką i to z kilku powodów. Po pierwsze, kazał mi trener. A z trenerem sztuk walki się nie dyskutuje. Po drugie, hasło 'metro' jest  ściśle powiązane ze słowem 'fantastyka'. Tak więc oto jestem i piszę tę recenzję.
Zacznę może od tego, jaka jestem głupia. Kupiłam wydanie, w którym trzeciej części trylogii już nie znajdę. Muszę więc kupić tę samą książkę raz jeszcze (mimo że jest lepsza niż te nowe, trudno).

Przechodząc już do właściwej części recenzji, jestem trochę zmieszana. Książkę skończyłam dwa czy trzy dni temu, a emocje dalej kryją się gdzieś po kątach mojej świadomości, może nawet mojego serca. Rzecz w tym, że nie umiem tej książki ocenić. Genialny pomysł na samą fabułę, świetnie skonstruowani główni bohaterowie no i to, co lubię najbardziej, czyli morał. Morał, a właściwie nauka. Bo po całej już lekturze człowiek leży i nie wie, co ma począć. Po skończeniu Futu.re wiedziałam już, że i Metro będzie miało podobną formę. Czyli początek ciekawy, ze środkiem różnie bywa, a końcówka robi dżem z mózgu.
Największym problemem w tej książce jest ten środeczek właśnie. Bo dzieje się tam wiele, bardzo wiele, ale, kurczę, jakoś nierówno. Były momenty, gdy dosłownie przysypiałam, ale i takie, który trzymały w napięciu przez długi czas. Cała książka jest takim fazowym uwalnianiem emocji, ale jednak niektóre momenty mnie pokonały i czytałam je nie z takim zainteresowaniem, jak resztę.
Nie wiadomo, który z nich dwóch miał rację, ale uwierzyć, że każde pytanie może mieć jedną, jedynie prawdziwą odpowiedź, Artem już nie potrafił.
Podobał mi się język, bo Glukhovsky świetnie sobie poradził z różnymi nacjami, warstwami społecznymi czy po prostu poszczególnymi jednostkami. Każdy ma bowiem swój własny, charakterystyczny sposób mówienia i prowadzenia dialogów, co jest przecież częścią jego postaci. Co więc mi się nie podobało? Długaśnie psychologiczne opisy, przy których oczy się zamykają, no ale do końca się nie zamkną, bo zaraz wracamy do fazy "lepszej". O ile książka mówi o rzeczach ważnych i prawdziwych, to nie zawsze w adekwatny sposób.
- Ale przecież jeśli mają latarkę, to znaczy, że to ludzie, a nie jakieś potwory z powierzchni - zaoponował Artem.
- Nie wiadomo, co gorsze
Odbywamy więc wraz z Artemem podróż przed będące odbiciem naszego świata metro. Wydarzenia pod ziemią subtelnie przemycają polityczną sytuację w czasie, w którym żyjemy. Ciągłe wojny, taktyczne sojusze, przekrój wielu światopoglądów, wiar, religii. To my, niewdzięczni mieszkańcy dzisiejszej Ziemi. Tylko przeniesieni do ciemnych, moskiewskich stacji metra. 
Pełny sejf dolarów i rubli i nie ma co z nimi zrobić. Dziwne. Okazuje się, ze to po prostu papierki.
Moja ocena: 8/10, ale czuję, że jest to książka, do której wrócę. 

sobota, 14 maja 2016

Top 5 animacji Disneya!


 
  Hej, hej filmoholicy! Dziś kolejna topka, bo dawno żadnej nie było (cii, nie liczymy aktualizacji top 5 książek, która jest TU). Tym razem padło na mojego ukochanego Disneya, bo - jak wiecie (albo i nie) - kocham animacje. A Disney jest, nie oszukujmy się, mistrzem.
Lecimy szybciutko do top 5 animacji Disneya. Zaznaczę tylko, że w zestawieniu uwzględniam jedynie produkcje Walt Disney Animation Studios. Miłego czytanka!


  V Pocahontas 8/10
 
Zawsze, gdy słyszę tytuł tej animacji, w głowie mam piosenkę Kolorowy wiatr. Zawsze. Uwielbiam tę historię, odkąd zobaczyłam ją pierwszy raz, a było to niezliczoną ilość lat temu. Historia niby banalna - miłość dzikuski i angielskiego żołnierza. A czyż u Disneya to nie wystarczy? Piękna opowieść o wielkiej miłości w obliczu zagrożenia z zewnątrz, a także o wielkiej sile natury - wiernej przyjaciółki i współmieszkanki ziemi. Druga część bardzo zabawna, lecz nie tak cudowna i zachwycająca jak pierwsza. A szkoda.

IV Kraina lodu 9/10
 
 
 Mam tę moooc, mam tę moooc! Kocham tę piosenkę i kocham bajkę! Kolejna historia o wielkiej miłości, potrafiącej czynić cuda. Ale miłości innej nieco - miłości siostrzanej, dla której warto oddać własne życie. Świetne pomieszanie dobrego humoru z przekazaniem ważnych prawd i morałów. No i Olaf. Cudny, kochany, uroczy Olaf!

III  Nowe szaty króla 10/10

  
To jest coś, co każdy (tak, Asia, to do ciebie)  musi obejrzeć, choćby dla Kuzco! Takiego człowieczego (no, do czasu) odpowiednika Króla Juliana. Świetna forma filmu, bo przedstawia nam go nie kto inny, jak nasz główny bohater zamieniony w lamę. Tyle razy oglądałam ten film i dalej płaczę ze śmiechu przy "Skłik skłik skłikędy". I piosenka na początku filmu - arcydzieło! A jak już wspominam o morałach, to bardzo dobrze poprowadzony wątek przyjaźni między tymi, których o to podejrzewać nie mogliśmy, przemiana Kuzco z bezlitosnego młodego króla na osobę (na swój sposób) rozważną. Kolejna część nie tak dobra, lecz także prześwietna!
II Król lew 10/10
 
 
 To już historia kina. Film, przy którym prawie każde dziecko płakało i przeżywało dzieciństwo. A bo i miało przy czym, bo każda część równie piękna co poprzednia. Tyle motywów w jednej animacji spotykamy rzadko, nie mówiąc o tym, że każdy napisany i przedstawiony w świetny sposób. Disney dawkuje nam odpowiednio wyborny humor i uczucia smutku i grozy. Film, który ogląda się przez całe życie i, obiecuję, za każdym razem odnajduje się tam coś innego.
 
I Mulan 8/10
 
Kto by się spodziewał, co? Sara, która kocha samurajów połową serca, na pierwszym miejscu stawia opowieść o chińskiej (co prawda nie japońskiej, ale klimat ten sam) wojowniczce, pogromczyni Hunów. Nie wiem, czy po prostu jestem tak bardzo podobna do tytułowej bohaterki, czy rok powstania ma znaczenie (ma tyle lat, co ja!), ale przepadam bez reszty oglądając Mulan przynajmniej raz w roku obie części. Wpleciona ideologia yin i yang nadaje historii drugie dno. Pokazuje tak wielką sprzeczność, która razem tworzy idealną całość. Jak dzień i noc, słońce i deszcz. Kolejna opowieść o miłości i kierowaniem się sercem, lecz w cudownej atmosferze Chin. I Mushu. I Shang. Jeju, jak ja ich kocham!


I to by było na tyle! Ach, mam ochotę obejrzeć te wszystkie bajki w tej chwili. Hm, chyba wybiorę Nowe szaty króla. To ja lecę robić kakao i oglądać, a wy dajcie znać, jakie disnejowskie animacje wy lubicie! Hejka!

niedziela, 8 maja 2016

"Krótka książka o miłości" K. Korwin Piotrowskiej, czyli emocjonalna podróż po świecie filmów

Hej książkoholicy! Przybywam dziś z recenzją oryginalnej (jak na mnie) książki Karoliny Korwin Piotrowskiej. Zapraszam!

   
 Kochany Czytelniku, który właśnie wziąłeś do ręki tę książkę, nie bój się, to nie jest kolejna nudna książka o filmach i kinie, pisana językiem zrozumiałym tylko dla kilkunastu osób. To nie jest lista arcydzieł. To nie jest też lista filmów, które "musisz obejrzeć, zanim umrzesz".
 Wiecie pewnie dobrze, że filmy to moja największa miłość, mieszcząca się hierarchicznie tuż obok książek. Jeśli nie wiedzieliście, to już wiecie. A więcej o tej miłości znajdziecie w zakładce "o mnie".
Tę książkę chciałam mieć, gdy tylko dowiedziałam się o jej istnieniu. Nie doczytałam jeszcze opisu każdego filmu, ale jedno muszę przyznać. Jestem zauroczona.

 Bo wiecie, każdy, kto kocha filmy, potrafi gadać o nich godzinami. A pani Korwin Piotrowska postanowiła o nich napisać. I bardzo dobrze zrobiła. Bo - jak sama pisze - zabiera nas we wspaniałą, emocjonalną podróż po świecie filmów i pięknych wrażeń. Zaznacza pozycje, które są jej bliskie i takie, które powinien obejrzeć każdy szanujący się filmoholik. Legendarne produkcje, łzy po seansie i powrót do czasów młodości - wszystko to znajdziecie w tej grubaśnej książce.
Co to więc jest? To książka o miłości, ogromnych i niezapomnianych emocjach, które kino wywołuje. O moich emocjach.
Wiele znajdę tu filmów, które widziałam i kocham (Whiplash, Forrest Gump),a także tych, które widziałam, ale mnie do siebie nie przekonały (Gwiazd naszych wina), a panią Karolinę owszem. Ale to jest właśnie najlepsze. Obie kochamy kino, obie mamy o nim wiedzę, lecz każda z nas ma swoje subiektywne spojrzenie na każdą produkcję. Piękna rzecz w kinie. Są tu też filmy, których nie widziałam, ale nadrobię je jak najszybciej, bo ich opisy są niesamowicie zachęcające.


Cóż ja mogę więcej napisać? 664 strony pięknej wyprawy wgłąb kina, poprzez wiele łez śmiechu i smutku, okraszonych genialnymi cytatami z genialnych filmów. Wyprawy, w którą dałam się zabrać i wiem, ze dobrze zrobiłam.

wtorek, 3 maja 2016

"Porwana pieśniarka" Danielle L. Jensen RECENZJA #2 WIKI

  
 Hej książkoholicy! Dziś przychodzę z lekko nietypowym postem. Niedawno pisałam recenzję Porwanej Pieśniarki [link]. Bardzo mi się spodobała, więc pożyczyłam ją Wiktorii, koleżance ze szkoły i teatru. Niedawno skończyła lekturę i złożyłam jej nietypową propozycję. Chciałam, by napisała recenzję, którą będę mogła wam przedstawić na blogu! Udało się, więc nie przedłużając, poznajcie opinię Wiki!



Wszystko zaczęło się pewnego dnia, kiedy to Sara pożyczyła mi Porwaną Pieśniarkę. A właściwie już wcześniej, kiedy zażyczyła ją sobie na 18-ste urodziny. Kupując ją nie zwróciłam na nią większej uwagi. Przeczytałam opis z tyłu książki i pomyślałam SPOKO (typowe dla mnie określenie). Co dziwniejsze okładka też nie wzbudziła we mnie większego zainteresowania.


Po tym jak Sara ją przeczytała i opowiadała po krótce, widziałam w jej oczach błysk. Była cała w skowronkach. Postanowiłam, że ja też chcę. A chcieć to móc. Zaczęłam ją czytać w ciężkim okresie (dużo nauki, sprawdziany, kartkówki, projekty), więc zazwyczaj zasiadałam do niej późnym wieczorkiem, gdzie już po paru wersach oczy mi się same zamykały ze zmęczenia. Kiedy miałam więcej czasu przysiadłam do niej na ‘’poważnie’’ i…odpłynęłam. To był dla mnie tak ogromny wstrząs, że nie mogłam w to uwierzyć. Zazwyczaj jest tak, że dopóki akcja rozwinie się trzeba doczytać do 50-100 stron(w tych grubszych książkach), a tu już po pierwszym rozdziale zostałam porwana do innego świata. Tak jak Cecile- główna bohaterka tej niezwykłej powieści. Rudowłosa piękność o magnetyzującym głosie i ciesząca się zainteresowaniem chłopców w rodzinnym miasteczku z pozoru wiedzie beztroskie życie, lecz okazuje się, że to nieprawda. Konflikty rodzinne, wielkie marzenia i chęć dorównania matce zaprzątają myśli dziewczyny. 


W dniu, gdy ma zrobić mały krok ku wielkiej przyszłości zostaje porwana. Do miejsca, które wydawało jej się być mitem, bajką na dobranoc – do Trollus. Dowiaduje się, że mieszkańcy tego miasta – trolle, pokładają w niej ogromne nadzieje na zrzucenie kilkusetletniej klątwy, która więzi je pod górą. Jak ma to zrobić? Musi jedynie poślubić niezwykle aroganckiego, czepliwego, złośliwego i nieziemsko przystojnego księcia trolli - Tristana (mam ciary). Ich małżeństwo ma być wyzwoleniem dla całej społeczności. Akt małżeństwa łączy ich umysły i emocje. Coraz większa więź między nimi sprawia, że rodzą się kolejne uczucia. Czy Księżniczka Słońca i Książę Księżyca podołają zadaniu?

Ważnym wątkiem w książce jest również wątek polityczny. Okazuje się, że żądza władzy nie jest bliska tylko ludziom. Despotyczny król, prowadzący rządy żelazną ręką. Czy przestraszony lud będzie miał odwagę wszcząć bunt?


Czytając ”Porwaną Pieśniarkę” autorstwa Daniele L. Jansen nie byłam odbiorcą zdarzeń, byłam ich świadkiem. Tajemnicze i mroczne a zarazem fascynujące miasto trolli wciągnęło mnie do końca. Bogate opisy świata przedstawionego sprawiły, że moja wyobraźnia szalała. Bardzo interesujący okazał się zabieg podkoloryzowania obrazu trolli – trochę zaniedbanego na rzecz elfów, skrzatów czy krasnoludków. Śledząc losy Cecile i Tristana, wcielałam się w postać dziewczyny (może i dziwne, ale to prawda). Z tą książką przez ułamek sekundy nie myślałam o czymś innym tzn. przyziemnym, zewnętrznym, niż właśnie o tym, co zdarzy się za kilka stron. Ktoś może pomyśleć „kolejna fantastyka, nic ciekawego” i ma prawo, lecz po przeczytaniu jej myślę, że z takowego prawa osoba nie skorzystałaby. Opowieść, w której razem z bohaterami śmiałam się, bałam, czułam ból, płakałam, oddychałam i… umierałam by na nowo się narodzić. Piękna, wzruszająca, pouczająca, wartościowa, ponadczasowa. Kac książkowy murowany.



Dziękuję Ci Saro, za popchnięcie mnie do świata trolli i bycie częścią niego :)



Cytat: „I think is in our nature to believe evil always has an ugly face. Beauty is supposed to be good and kind”


Jeśli chcecie w przyszłości przeczytać recenzję Wiktorii, dajcie znać, chętnie ją namówię! 


poniedziałek, 2 maja 2016

Interpretacyjnie #2: "Coda" - Alan Holly

   
 Pierwsza część Interpretacyjnie [link] pojawiła się ostatniego dnia sierpnia, więc trochę czasu minęło. Zapraszam na część drugą, a w niej piękna Coda.


  Już na pierwszy rzut oka widzimy ogromną różnicę między filmem tym, a krótkometrażówkami Bagińskiego. Nieszczegółowa kreska z nieszczegółowym otoczeniem, gra światłocienia i te piękne kontrasty.

Poznajemy więc pijanego i zataczającego się mężczyznę. Podczas liczenia pieniędzy, wychodzi na ulicę i zostaje potrącony przez samochód.

  
Gdy wokół zbiera się tłum gapiów, dusza mężczyzny opuszcza ciało i wybiera się w podróż po mieście. Gdy do miejsca tragedii dociera Śmierć, zaczyna podążać za zbłąkaną duszą.

 
Nieustępliwa czarna postać w kapturze odnajduje wreszcie siedzącego na ławce w parku ducha. Przysiada się, gdy ten zaczyna proponować Śmierci ugodę.

 
Ona jednak zgadza się jedynie na zabranie duszy w podróż. Podróż po przeszłości i wizjach. Tak oto dusza staje się niewinnym niemowlęciem, któremu Śmierć przebrana za matkę obiecuje bezpieczeństwo i bierze go w ramiona.

  

Gdy dziecko wciąż prosi o więcej wizji, więcej obrazów, które chce zapamiętać, domyślać się możemy, że próbuje jedynie oszukać lub opóźnić to, co nieuchronne.

  
Zmęczone więc niemowlę usypia w ramionach Śmierci i wraz z nią znika za czarną szatą.

Historię możemy - jak to bywa w filmach krótkometrażowych - traktować i interpretować na wiele sposobów. Od tego najprostszego - ostrzeżenia przed alkoholem, do tych bardziej szczegółowych. Na tych drugich się skupię.

Zauważmy, że postacie, które dostrzec możemy w scenie śmierci bohatera, te zbierające się przy jego ciele, są jakby anonimowe. Twarz bez szczegółów, podobnież otoczenie, do którego autor nie przykłada większej wagi.

 
Nie jest to oczywiście bez znaczenia. Pokazuje nam uniwersalizm historii. Żadnych miejsc, żadnych imion, żadnych twarzy. To może być każdy. To może stać się wszędzie. Widzimy też reakcje tłumu. Jedną małą scenę będącą satyrą czy też po prostu krytyką współczesnego społeczeństwa. Jedni rozpaczają, chowają twarz w dłoniach, inni stoją niewzruszeni, jedynie zaciekawieni, a jest i ktoś, kto wypadek uznaje za świetną sensację i nagrywa całe zdarzenie smartfonem.

  
Nasz główny bohater reprezentuję postawę naszych czasów. Postawę ludzi śmierci się już nie bojących. Starających się ją jedynie odwlec, opóźnić. Ludzi zachłannych, gotowych negocjować nawet z samą Śmiercią. Czy jest to odwołanie do upartości ludzi, czy ciągłej walce nauki i techniki ze śmiercią, tego nie wiemy na sto procent.

   

Nadchodzi jednak moment, gdy zdajemy sobie sprawę z tego, że nie mamy już żadnych szans. Karmimy się tylko złudną nadzieją błogości i szczęścia, czego symbolem jest matka. Śmierć pod jej postacią obiecuje nam schronienie i szczęście. Zapewnia, że się nami zajmie. Czyż nie jest to prawda?

   

Mamy też starca. Dziecko mówi, że jest to jego dziadek. I to jest sprawa trudna do interpretacji. Wychodzi ona spod płaszcza śmierci, jest więc kolejną ułudą bycia w okolicy kogoś bliskiego. Dziecko pyta dziadka, czemu nigdy nie rozmawiali, ten jednak nie zna na to pytanie odpowiedzi. Samo pytanie pokazywać może pewien żal i poczucie winy, bo po śmierci mężczyzna nie ma już szans naprawić tych relacji.

  
W końcu na ekranie pojawia się para. Domyślać się można, że to rodzice bohatera. Kobieta czegoś się boi, zapewne tego, że jest w ciąży. Jeśli tak, możemy przypuszczać, że dziecko było niechciane.

     

Śmierć mówi wreszcie, że już czas. Gdy niemowlę prosi o pokazanie rzeczy, które mógłby zapamiętać spotyka się z wizjami wszelakich przedmiotów, roślin i zwierząt. Szybko zdajemy sobie sprawę, że są to rzeczy bez żadnej wartości. Rzeczy, które po śmierci nam się nei przydają. I tu wchodzimy w motyw vanitas, czyli motyw marności. To, co bohater zapamiętuje, nie niesie ze sobą nic. Sterta niepotrzebnych i bezwartościowych szpargałów. Kolejny obraz nas - ludzi ceniących materialność poza wszystko inne.

   
Ale ten moment musiał w końcu nadejść. Pora na śmierć ostateczną i samotną, jeśli nie liczyć postaci Śmierci, która spełnia obietnicę i nie opuszcza dziecka. Zabiera je ze sobą. Już na zawsze.

  



Zachęcam do zapoznania się z filmem. Trwa 9 minut, a warto ten czas poświęcić, by nauczyć się żyć inaczej. Może zamiast zabrać nam czas, stanie się coś odwrotnego. Może ten czas właśnie zyskamy.