http://kultusarnie.blogspot.com/http://kultusarnie.blogspot.com/p/o-mnie.html


poniedziałek, 29 lutego 2016

O kilku takich, co nie przyjęli Oscara.

Świat żyje jeszcze galą rozdania Oscarów, ale czy każdy wiedział, że nie wszystkim uśmiechało się przyjęcie rycerskiej statuetki?
  Dla osobistości filmu Oscary to najbardziej pożądana statuetka, każdy chciałby mieć ją w swoim domu. No, prawie każdy. Bo zdarzyły się w historii Nagród Akademii Filmowej przypadki, gdy nominowani odmówili przyjęcia jej statuetki lub po prostu nie zjawili się na gali.


Pierwszym śmiałkiem (1935r.) okazuje się być Dudley Nichols. Dostał Miał on dostać statuetkę w kategorii "Najlepszy scenariusz" za film "The Informer" - "Potępieniec". Stowarzyszenie scenarzystów, w którym brał aktywny udział, trwało w konflikcie z Akademią. Cóż, może wtedy nie wiedział jeszcze, co traci.


Głośno było też o odmowie Marlona Brando ("Ojciec chrzestny"). W jego imieniu statuetki na gali odmówiła Sacheen Littlefeather przedstawiając stanowisko aktora: Indianie są w filmach przedstawiani stereotypowo i dyskryminowani. Rezygnacja była więc swego rodzaju buntem i manifestem przeciwko takiemu przedstawianiu rdzennych Amerykanów w mediach.


W tym poście trudno by nie wspomnieć o George C. Scotcie. W 1962 nie przyjął nominacji w kategorii "Najlepszy aktor drugoplanowy"za film "Bilardzista", a w 1971 odmówił Oscara za główną rolę w filmie "Patton". Zrobił to z przyczyn poglądowych - był wielkim przeciwnikiem owej nagrody, przez cały czas ją krytykował, gdyż twierdził, ze nie jest to uczciwa metoda oceniania i nagradzania kolegów z branży. 





 Wspomnę też o znanym nam wszystkim Woodym Allenie, który nie zjawił się na gali, ponieważ... Nie lubi opuszczać Nowego Jorku. Po prostu. Ale zanim go wyśmiejecie, dopiszę tylko, że był ktoś zabawniejszy. A mianowicie Katharine Hepburn, która wygrała aż cztery Oscary, z których osobiście nie odebrała ani jednego.



poniedziałek, 22 lutego 2016

Czy trzeba lubić klasyki?




  Przyznajcie, ile razy zostaliście oskarżeni o negatywną opinię tego, co jest przecież kultowe, więc trzeba to lubić? Mnie zdarzało się tak często. Czasem w formie bezpośredniego zarzutu, a czasem w grzeczniejszej formie próbującej mi udowodnić, że film (bo o filmach będę dziś pisać) jest dobry, tylko ja go nie rozumiem, albo "hejtuję" dla samego "hejtu". Pod każdą prawie słabą oceną przy typowych klasykach na filmwebie znajdziemy zarzut właśnie lub pytanie: "a może wytłumaczysz co ci się nie podobało? :)".

Przeanalizujmy więc kilka komentarzy tego typu. Posługiwać się będę wypowiedziami spod filmu "Ojciec chrzestny", a dokładniej spod oceny "4/10".



No cóż. Wyżej mamy typowy przykład: psychofan filmu, który najwyraźniej sam nie wie dojrzał do oglądania tegoż filmu. Narzucanie własnej opinii bez poszanowania dla tej przeciwnej. Ten komentarz mówi sam za siebie.



Tu - podstawówkowe przedrzeźnianie innych. "Nie podoba ci się to? Głupi jesteś i trochę mi cię szkoda, bo pewnie wolisz jakieś gnioty. Tak tylko twierdzę, bo skąd mam wiedzieć?"

Oczywiście nie zapominajmy, że własną opinię należy uzasadnić, jeśli chcemy być fair wobec samych siebie. Nie oznacza to, rzecz jasna, tłumaczeniem się wszystkim innym forumowiczom ze swojego gustu, ale tłumaczeniem tego sobie samemu. Chyba że piszemy opinię "Głupie. 1/10". Jeśli już piszemy uzasadnienie, zadbajmy o nie. Tu wstawiam wam link do oceny "3/10" tego samego filmu [klik!]. Mamy tu:
  • Subiektywną ocenę adekwatną do naszego zainteresowania filmem
  • Wytłumaczenie i uzasadnienie tej oceny
  • Przytoczenie pozytywów filmu; nie dostał oceny najniższej, a więc musiało być coś, co się podobało
  • Brak obrażania i krytykowania tych, którzy film ocenili inaczej; to jest nasza opinia i na niej powinniśmy się skupić 
To chyba główne zasady oceniania filmów na forum. Nie ma czegoś takiego jak film doskonały i dla każdego. Każdy człowiek myśli w inny sposób, każdy ma prawo mieć inne zdanie. Pamiętajmy, że to, co podoba się większości, nie zawiera w sobie głosów wszystkich. Ocena ogólna może wynosić "8,7", ale to przecież nie 10. Nie znajdziemy żadnego o takiej ocenie, bo nawet wielkie giganty kinematografii nie mają samych zwolenników.

By nie być gołosłowną, podam kilka tytułów, za których mnie zlinczowano i tych, które znacznie różnią się od opinii większości.
  1. Ojciec chrzestny 6/10 (tak, nawet to)
  2. Titanic 3/10
  3. Dziecko Rosemary 4/10
  4. Zmierzch 1/10
  5. Gwiazd naszych wina 2/10
 Jak widać - temat niby oklepany, a wciąż w pełni aktualny.
 A wam zdarzyła się sytuacja, w której zostaliście oskarżeni za "beznadziejny gust" i nieznajomość tematu? Jakich filmów to dotyczyło?

wtorek, 9 lutego 2016

"Gildia Magów" Trudi Canavan - recenzja


 Sara czyta fantastykę! Co się stało? Po przeczytaniu Ostatecznych jakoś się do tego gatunku zaczęłam przekonywać. Uległam też namowom mojego trenera, od którego Trylogię Czarnego Maga dostałam. Okazało się, że i on czytał Ostatecznych, jak wspomniał, zanim jeszcze przyszłam na świat. Seria ta miała służyć za narzędzie przeciw nudzie w szpitalu, ale... w szpitalu nie byłam. No, to nic. Pierwsza część przeczytana i zamierzam o niej opowiedzieć.

Cieszę się, że właśnie te książki wybrał dla mnie trener. Chciał przekonać mnie do fantasy i przyznam szczerze, że się chyba udało. Do miłośniczki magii i dziwnych, fantastycznych zdarzeń mi trochę brakuje, ale jestem na dobrej drodze.

Streszczając po krótce fabułę -  Podczas corocznych, przeprowadzanych od lat wielu Czystek na ulicach, przydarza się niespodziewana rzecz: dziewczynie ze slumsów udaje się pokonać magiczną barierę ochronną Maga. Obok Sonei, bo o niej mowa, dzieje się coś gorszego - młody chłopak płonie od zaklęcia Magów, którzy uznali go za posiadacza umiejętności magicznych. Tylko Rothen, starszy mag-alchemik, zauważa prawdziwego sprawcę zamieszania. Dziewczyna musi uciekać, a magowie rozpoczynają poszukiwania, bo dzika magiczka prędzej czy później zniszczy całe miasto i siebie samą.

Pierwsze strony szły mi opornie. Nie byłam przekonana do dziejących się akcji, poszukiwania Sonei trochę się ciągnęły. Jednak od czasu schwytania jej, zabrania do Gildii - szkoły magów i rozpoczęcia nauk, akcja nabiera tempa i czyta się naprawdę szybko i przyjemnie.

Poza tym... mam pierwszego książkowego męża. Rothen jest... odrobinę starszy, ale to człowiek o tak niesamowitym usposobieniu, ze nie sposób nie uśmiechać się razem z nim. Ja się uśmiechałam, hm. Ogólnie bohaterowie GM mają bardzo ciekawie rozbudowane charaktery. Moim ukochanym jest, już wiecie, mistrz Rothen. Przemiły, przezabawny, przeuroczy alchemik. Zaraz po nim mistrz Dannyl, który jest takim "fajtłapą", choć bardzo mądrym i inteligentnym. Jest ogromnie śmieszny, lecz w pozytywnym znaczeniu. Poza tym, stworzony świat magów i ludzi jest naprawdę wspaniały. To trochę jak Harry Potter w bardziej realnym (pomijając magię) i przystępnym świecie, przez co czujemy się w akcję wciągnięci do reszty. Ja razem z bohaterami uciekałam, wstrzymywałam oddech i wytężałam umysł szukając w nim swojego pokoju z magią. Cóż, chyba nie jestem magiczką.

Może doszukuję się dziwnych interpretacji i przesłań, ale ta książka jest bardzo mądra. Mimo ewidentnie odległych czasów, tak wiele znaleźć z nich można w świecie dzisiejszym i obecnym. Różnice między poszczególnymi warstwami społecznymi, powielane przez ludzi stereotypy. Jak już kilka z was zauważyło, lubię książki z przesłaniem, a ta do nich zdecydowanie należy. Teraz zaczynam drugą część, ale jak na razie polecam Gildię Magów serdecznie.

Trenerze, mimo że tego nie czytasz, dziękuję!

Moja ocena:
8/10

sobota, 6 lutego 2016

10 objawów uzależnienia od książek

  W ostatnim miesiącu kompletnie nie szło mi czytanie książek, a co za tym idzie - pisanie recenzji. Trafiałam na takie, których nie jestem w stanie przeczytać szybko lub w ogóle. Dziś zatem zapraszam na lekko zabawny i stworzony z przymrużeniem oka post.



Zacznijmy od słownikowej definicji uzależnienia:

"silna potrzeba wykonywania jakiejś czynności, bądź zażywania konkretnych środków"

Wydaje mi się więc, że większość z nas ma problem. Poważny :) 
Pora więc sprawdzić nasze obawy i poznać główne objawy tego uzależnienia. 

Wielką trudność sprawia mi przechodzenie obok księgarni. 
Och, prawie to czuję! Okropne uczucie, gdy w portfelu piszczy, a w Empiku 70% przeceny. Chyba pora pomyśleć o kredycie... Albo pożyczeniu dziecka. To 500 złotych do przodu!

Ludzi nieczytających traktuję z rezerwą. Może to kosmici?
Bo aż trudno uwierzyć, że ktoś może nie... nie...


Czytam w autobusie, na przerwach, pod ławką, na ulicy... Uff, zahamował! 
I jakimś cudem nie wyrzucili mnie ze szkoły i żyję! Uzależnienie to jednak prawdziwy problem.


Uważam, że książka to lekarstwo dobre na wszystko.
Miałam słaby dzień. Trochę czytania dobrze mi zrobi.
Jeszcze   jeden   rozdział...

W moim pokoju zaczyna brakować miejsca.
Ciekawe czemu? O, zapomniałam rozpakować dzisiejsze zdobycze. Kochanie, powiesisz gdzieś tę nową półkę? ... Jak to nie ma gdzie?!


Czytając odpływam w nieznane światy.
Zawsze marzyłam o podróżach! Byłam już w Nibylandii, Narnii, Śródmieściu, zwiedziłam Hogwart...


Czytanie odrywa mnie od realnego życia.
To wcale nie bezsenność. Ani anoreksja. Ja po prostu... zapomniałam.

Boję się, bo w końcu ta książka się niedługo skończy.
Ta seria też. I ta. I ta... Ojej.


Emocje bohaterów przenoszę do świata realnego. 
On nie powinien był umrzeć, mamo! Nie powinien, rozumiesz?!

Wolę książki niż życie prywatne.
Ale chwila... co to jest życie prywatne?




Ale pamiętajmy, że mimo wszystko jest to najmilsze z uzależnień. Pod warunkiem, że nie rozjedzie nas coś na drodze. Albo nie zemdlejemy na ulicy ze zmęczenia... i też coś nas rozjedzie. Może lepiej zostać w domu...
Ile objawów zauważacie u siebie? Bo ja jestem uzależniona w stu procentach. Muszę iść do lekarza. Ale najpierw skończę ten rozdział. No i jeszcze następny.