http://kultusarnie.blogspot.com/http://kultusarnie.blogspot.com/p/o-mnie.html


poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Dookoła świata book tag

Dziś pierwszy tag, do którego ostałam nominowana przez Liss Carrie z bloga W świecie fikcji (klik). Jest to jednocześnie jej pierwszy tag, więc bardzo się cieszę, że zostałam nominowana i mogę być jedną z pierwszych, którzy go wykonali. Tu znajduje się jej własne wykonanie (klik) a poniżej zapraszam na moje.



LAS VEGAS, czyli bohaterzy książkowi, z którymi mogłabyś/mógłbyś spędzić weekend w Vegas, dobrze się bawiąc

  Mam nadzieję, że może być tylko jeden bohater! Bo i tak mam problemy, bo chyba nie znam żadnych postacie, które chciałyby by się bawić... No, niech będzie Diana z "Ani z Zielonego Wzgórza", żeby nie siedziała w książkach całe swoje życie! 

NOWY JORK, czyli książka, w której bohaterowie walczą o wolność

Zdecydowanie "Młody samuraj". Tam walka o wolność (jakąkolwiek) trwa przez cały prawie czas. 


PARYŻ, czyli książka z piękną historią miłosną
Nienawidzę historii miłosnych. Ale jeśli już muszę jakąś podać, to będzie to miłość, o której miło się czyta, czyli miłość Takeo i Kaede z "Opowieści rodu Otori".



LONDYN, czyli książka w której występują różnorodni, ciekawi i dopracowani bohaterowie

Chyba będę monotematyczna (znów ci samuraje), ale "Młody samuraj", zdecydowanie. 
AMSTERDAM, czyli książka, której świat mogłabyś zwiedzić jadąc rowerem
Oj, zwiedziłabym... Paryż. Taki, jaki ukazany został w "Lalce", taki piękny, idealny... 

WENECJA, czyli książka, w której bohater zmienił się w trakcie trwania historii
Od razu na myśl przychodzą mi lektury z "bohaterami dynamicznymi".  Ale jednak "Co dalej szary człowieku" i Johannes Pinneberg. Gdy został mężem i ojcem, zmienił się nie do poznania. Wtedy był zdolny do wszystkiego, by zadbać o swych bliskich. 
TRANSYLWANIA, czyli bohater książkowy, który wzbudza w Tobie strach

Jest trudno. Dobra, może i książka ta sama, ale nie mogę się powstrzymać. Sensei, którego nazwiska niestety nie pamiętam. Był bardzo brutalnym i wymagającym, często nawet nie uczciwym nauczycielem. 

WIEDEŃ, czyli książka z monarchią w tle
Pierwsza, o jakiej pomyślałam to "Faraon" Bolesława Prusa. Tytuł mówi wszystko, prawda? 
KRAKÓW, czyli ulubiona książka/baśń/legenda z dzieciństwa
Chyba "Dzieci z Bullerbyn". Uwielbiam ją do dziś, często do niej wracam. Tak poza tematem, najbardziej lubiłam rozdziały o świętach! 
 TOKIO, czyli książka, która wywołuje w Tobie pozytywne emocje

To nie będzie książka, wybacz. Będzie to wiersz "Dziewczyna" Leśmiana. Może i sam wiersz przesłania pozytywnego nie niesie, ale we mnie takie emocje wzbudza. Nie mam pojęcia czemu. 

Dobrze, mojego tagu koniec, jeszcze tylko nominacje!

KarolajnBy (to blog włosowy, zrozumiem, jeśli nie będzie w stanie tagu wykonać; poza tym, jeśli nie będziesz chciała zabierać miejsca u siebie, możesz dodać tag w komentarzu lub wysłać do mi, ja umieszczę go u siebie)
Powodzenia!

Interpretacyjnie: "Katedra" - Tomasz Bagiński

   
 Uwielbiam filmy krótkometrażowe, a wszystko zaczęło się od "Sztuki latania". Autorem jest Tomek Bagiński, człowiek naprawdę niesamowity, wszystko, co tworzy jest na bardzo wysokim jakościowo poziomie, biorąc dodatkowo pod uwagę lata powstawania jego dzieł. Ale dziś mowa o "Katedrze", czyli filmie, który jest najtrudniejszym ze wszystkich, które widziałam. Obejrzałam do co najmniej dziesięć razy i nie jestem pewna tego, co o nim sądzę. Jednak pragnę podzielić się z tobą moją własną interpretacją tego dzieła. Jest ona niepełna i gdy tylko zauważę coś nowego, dopiszę to tu. Ach, i obejrzyj ten film, jest przecudowny i arcytrudny.



Na pewnej planecie, na której wiemy tylko, że znajduje się katedra, pojawia się tajemniczy Wędrowiec.


katedra - miejsce, gdzie fundamentami i kolumnami wspierającymi są ludzie, a w każdym razie twory człowiekopodobne; uśmiechają się, bo wiedzą, co spotka Wędrowca, oni już przez to przeszli; katedra jest po prostu życiem - mroczne korytarze to metafora naszej podróży przez linię życia

ogień - Wędrowiec niesie ze sobą ogień, co symbolizuje oczywiście poszukiwanie drogi; ogień pomaga się bohaterowi odnaleźć w katedrze oświetlając drogę

laska - symbol starości; laskę Wędrowiec dostaje dopiero na końcu drogi, czyli końcu życia - okresie, gdy nie jest już młodym człowiekiem

Wędrowiec - oczywiście symbol zwykłego człowieka; nasz homo viator to każdy z nas - podróżą jest nasze życie

Teraz pora wyjaśnić, o co chodzi ze sceną końcową. Wydaje mi się, że gdy przyjdzie na nas czas (tego symbolem jest wyjście słońca ) po prostu umieramy. Ale nasze poprzednie życie może złożyć się tak, że coś po sobie zostawiamy. Tworzymy ten świat. Nasze życie może być legendą, drogą, może prowadzić innych w ich drodze.

Interpretacja może i krótka, ale sądzę, że każdy rozumie, co miałam na myśli. Dziękuję ci za przeczytanie i pamiętaj o obejrzeniu filmu!

czwartek, 27 sierpnia 2015

Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął

    Dawno już nie było recenzji, więc oto jest! "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął". Sam tytuł wskazuje na to, że film jest komedią. Zapraszam więc do mojego kutuSarnego świata na recenzję tej niesamowicie dziwnej komedii.

tytuł polski: "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął"


tytuł oryginalny: "Hundraåringen som klev ut genom fönstret och försvann" (taaaak, szwedzki)


reżyseria: Felix Herngren

gatunek: czarne komedia, przygodowy

czas trwania: 1h 54min

Informacje oraz plakat zdobyte z portalu FILMWEB

    Allan Karlsson kończy sto lat. Gdy pielęgniarki z domu opieki (w którym przebywa) przygotowują mu wyjątkowy (tylko bez marcepanu!) tort, ten... Wyskakuje przez okno! Na szczęście mieszkał na parterze, nie ma się o co martwić. Nie wiedział, dokąd iść, przez przypadek kradnie walizkę pełną pieniędzy, przez co ma do czynienia z gangiem, potem - równie przypadkowo - zdobywa przyjaciela, potem drugiego, znajduje szczęście i dowiaduje się, że mimo swego wieku może zacząć żyć od nowa. Podczas czasu teraźniejszego mamy do czynienia ze wspomnieniami i retrospekcjami z życia Allana. A to wcale nie było takie nudne.
   
    Film jest ekranizacją książki, której - prawdę mówiąc - nie czytałam. I nie słyszałam o niej do czasu czytania recenzji dotyczących tego filmu. Nie będę więc wypowiadać się z perspektywy kogoś, kto książkę czytał. To i dobrze. Nie uważam, by jakiś większy sens miało przyrównywanie filmu do książki. Rozumiem, że to przecież ekranizacja, ale... Jeśli nie lubimy filmów - nie oglądajmy ich. Wolimy książki - czytamy książki. Nie da się idealnie odwzorować papierowej wersji opowieści i tego się trzymajmy. Na film idziemy dla filmu, dla książki czytamy książkę. To przecież proste.

    Tyle gwoli wyjaśnienia wątpliwości i narzekań dotyczących faktu ekranizacji. Pora na moją opinię. A ta jest naprawdę dobra. Ktoś może w filie dostrzec dziwny i z pozoru nieśmieszny humor. Ale przecież idąc na czarną komedię nie można liczyć na coś pokroju "Projektu X". Czarne komedie nie są dla każdego, nie każdy zrozumie i polubi tego typu poczucie humoru. Trudno. Ja jestem z tych, którym się ono podoba. Dlatego film jak najbardziej mi się podobał. Może nie był w pełni doskonały, dostrzec tam było można pewne niedociągnięcia, co nie umniejszało szczególnie wartości filmu. Bo ta w mojej opinii jest dobrze widoczna. Film daje nam do zrozumienia, że życie można zmienić w każdym momencie jego trwania. Bo to nie liczba świadczy o realnym wieku człowieka, a to, ile jest w stanie zrobić, ile zrozumieć. Gdy przebywamy z przyjaciółmi wszystko staje się prostsze, we wszystkim zaczynamy dostrzegać większy sens, a może nawet... Jakikolwiek sens.


Plusy:
+ film jest zabawny
+ zawiera wartości uniwersalne i ważne (miłość, przyjaźń, sens życia)
+ dobrze wplecione retrospekcje

Minusy: 
- fabuła czasem się... ciągnie

Dodatkowe uwagi:
- film na podstawie powieści Jonasa Jonassona o tym samym tytule
- film jest czarną komedią, nie każdy zrozumie zawarty w nim humor

Moja ocena:
8/10

środa, 26 sierpnia 2015

Kulturalna mapa - TAG autorski

    Ponieważ, jak pisałam w poprzednim poście, do niedzieli nie mam dostępu do książek, a na filmy nie mam ochoty, muszę pisać coś innego, niż recenzje. Tym razem - tag. Mój własny, mam nadzieję, że ci się spodoba. Zasady są proste. Do podanych (zapisanych grubą czcionką) "zadań" wpisujemy własne odpowiedzi, którymi będą postacie z filmów, gier lub książek. Zapraszam na moje własne rozwiązanie zadania!

Znajdujemy się na północnych krańcach świata. Kto przetrwa mroźną, wieczną zimę?
  Kto inny spisze się w roli odkrywcy Północy jak nie... Jon Snow?


A teraz pora na podróż nad szumiące wodospady. Jak sądzisz? Kto mieszka w jaskini pod wodospadem?
 
Pod wodospadem mieszka Jack Fletcher! Przecież wytrzymał pod naporem wody najdłużej ze wszystkich! Nie straszne mu ciśnienie i temperatura wody!

Powoli zbliżamy się do końca podróży. Trafiamy na spotkanie istot fantastycznych. Kto pierwszy rzuca ci się w oczy przy ognisku?
  Pomimo tego, ze widzę naprawdę wiele postaci, na pierwszy rzut oka jednak dostrzegam postać w białych włosach i z mieczem, od którego odbija się światło ognia. Geralt - trudno go nie dostrzec. 

Ostatni przystanek. Jesteśmy na ziemi, w której teren jest nieodpowiedni, by zostały tu na dłużej jakieś cywilizacje. Kto może tu mieszkać? Kto sobie poradzi w zbudowaniu tymczasowego domu?
  Jeśli trzeba sobie poradzić w sytuacji, która z pozoru wydaje się beznadziejna i nie do wyjścia, tam radę da sobie tylko Finn. Potrafi zrobić coś z niczego, z pewnością nie zginie w żadnej sytuacji!

Do mojego pierwszego tagu nominuję:
Pond
Cuddle up with a good book
Depends of books
 Oraz każdego, komu tag się spodoba!

środa, 19 sierpnia 2015

Top 5 książek

    Tak się składa, że nie mam w tej chwili dostępu do jakichkolwiek książek (fantastyki po angielsku mojego siostrzeńca nie liczę!), a post dobrze by było, by się pojawił. Dlatego więc przedstawię ci pięć moich ulubionych książek. Nie przedłużając, "dopowiem" tylko, że tytuły są przekierowane do portalu lubimyczytać.pl, gdzie znajdziecie opis książek i opinie innych czytelników.



Co dalej, szary człowieku?  7/10
    O ile w życiu bym nie pomyślała, że ,kiedykolwiek przeczytam książkę niemieckiego autora i to na dodatek O NIEMCZECH, tak z tą lekturą było zupełnie inaczej. Kupiłam ją w Empiku. Leżała gdzieś na obrzeżach sklepu, w głębi najdalszych półek Zakochałam się w okładce oraz - a może przede wszystkim - w tytule mówiącym wszystko i nic. Identycznie było z samą książką. Bardzo smutna historia, z pozoru prosta, o prostych ludziach, napisana prostym językiem. Nic bardziej mylnego. O ile historia młodej, zakochanej pary z dzieckiem, aspiracjami, ale bez pieniędzy wydaje się być całkiem przeciętną, a nawet poniżej przeciętną historią dwojga (a potem i trojga) ludzi, niesie ona za sobą tyle wydarzeń, które rozgrywały się na tle całej powieści (Niemcy, lata trzydzieste dwudziestego wieku), tak doskonale je pokazuje, a nawet ocenia. Nie wprost. Tak mi się wydaje. Ten pesymistyczny obraz świata jest przecież jakąś oceną, stwierdzeniem, że świat nawet mimo rozwoju stoi tak naprawdę w miejscu, a nawet zaryzykowałabym stwierdzeniem, że się cofa. Przeurocza powieść, pełna mądrości, zawiłości, tajemniczości, smutku i szczęścia, połączenie humoru ze sprawami wielkiej wagi - przesłodko. 

    Samuraje. Niektórym może to naprawdę wiele mówić co do, powiedzmy, użyteczności książki, niektórym może mniej lub wcale. Ale to nic. Warto jednak wiedzieć, że samuraje to przede wszystkim wartości, wielkie czyny i kodeks wojownika - Bushido, którym warto kierować się w życiu (nawet nie będąc samurajem!), bo to naprawdę uniwersalne "zasady". W cudzysłowie, bo to nie tyle zasady, co wartości, cechy. Honor, wierność, oddanie - to tylko część z nich. "Opowieści rodu Otori" to książka przepełniona tym wszystkim plus oczywiście niesamowita fabuła, wyraziści bohaterowie, wiele splotów akcji. Czasem może nawet zbyt poplątanych (lektura wymaga bowiem dużego skupienia), lecz wydarzenia wcale się nie dłużą, wszystko ma swoje miejsce. Pierwsza książka, która sprawiła, że zapłakałam. Naprawdę brutalna i straszna scena śmierci jednego z głównych bohaterów była czymś załamującym dla kogoś, kto go pokochał i przywiązał się do niego. Książka może nie dla każdego, ale tylko pod względem przywiązania do bohaterów. Uniwersalne - jak wspomniałam - wartości sprawiły, że książkę tę byłam w stanie wykorzystać przy praktycznie każdym temacie maturalnym. 

    Cóż, tej książki, jak sądzę, nie trzeba nikomu przedstawiać ani szczególnie opisywać. Przecudowna rudowłosa Ania, z wyobraźnią niesamowicie bujną i rozwiniętą, nadająca nazwę każdemu nowemu miejscu, które ją zaintrygowało, marząca o sukience z bufiastymi rękawami i nienawidząca wyśmiewania się z koloru jej włosów. Książka, mam wrażenie, o mnie, zawsze zachwyca mnie od nowa, zawsze pozwala dostrzec coś innego, pełna szczęścia i smutku, prostoty i skomplikowania. Tyle. 

II Alef 10/10
Jeśli ktoś czytał kiedyś książkę Paulo Coelho, wie, czemu "Alef" zajmuje u mnie drugie miejsce. Opinie o książce są skrajnie ie podzielone. Nie będę się rozpisywać, bo prawda jest taka, że książki tej nie da się opisać w takiej czy innej formie. Ją trzeba po prostu przeczytać i samemu wyrobić własną opinię.

Co do samurajów, to myślę że rozpisałam się wcześniej całkiem porządnie. Ta książka jest esencją każdej pozytywnej cechy i wszystkich ważnych wartości ludzkich, dodatkowo fabuła jest bardzo przejrzysta, ciekawa, rozłożona spokojnie na każdy moment czytania. Wiele zaskoczeń - nie zawsze pozytywnych. Mam tę słabość przywiązywania się do bohaterów, a ta książka (a raczej seria) jeszcze bardziej to we mnie rozwinęła. Pozostały mi do przeczytania trzy części, boję się, bo niedługo seria się dla mnie po prostu skończy. Czuję, ze pęknie mi wtedy serce. Jestem niesamowicie związana wszelkimi więzami z tą książka, z samurajami, ich nauczycielami i - mówiąc szczerze - wrogami. Na twarzy mam uśmiech, gdy choć wspomnę tytuł tej książki. Podziękowania należą się mojemu trenerowi judo, który tę książkę mi pokazał chcąc odciągnąć mnie dawno temu od wampirów i wilkołaków. Udało mu się całkowicie, zmieniając praktycznie całe moje życie. Ta właśnie książka rozpoczęła u mnie wielką miłość do samurajów i ninja, kodeksu bushido (który do dziś po paru latach kieruje moimi życiowymi wyborami). Innymi słowy, książka ta całkowicie przewartościowała moje dotychczasowe życie, odwróciła je do góry nogami i za to należy się jej miejsce pierwsze na mojej liście. 





poniedziałek, 10 sierpnia 2015

"Bezdomna" - Katarzyna Michalak

    Zaczynają się recenzenckie schody. Książka, której nie da się tak po prostu przypisać do którejkolwiek z liczb mojego kryterium, czyli typowego ".../10". Bardzo, naprawdę bardzo chciałabym ocenić tę książkę pozytywnie, ale sumienie nie dałoby mi żyć spokojnie.
    Główną bohaterkę książki, tytułową Bezdomną (Kingę Król) poznajemy w noc wigilijną, gdy postanawia raz na zawsze ze sobą skończyć. Odkładanie przez naprawdę długi czas psychotropy połączone z kradzionym alkoholem mają jej w tym pomóc. Zastanawiające może być, czemu w ogóle chce to zrobić. Czy to z powodu cierpienia towarzyszącego życiu na ulicy, bo w końcu co to za życie, czy może czegoś innego, zupełnie niezwiązanego z jej pozycją, bądź co bądź, społeczną. W popełnieniu samobójstwa przeszkadza jej jednak kot, z którym zatrzasnęła się ona w śmietniku. Ostatkiem sił chce pomóc mu w wydostaniu się na wolność, lecz ten zostaje i... przyciąga niespodziewanego zupełnie o tej porze gościa. Aśka Reszka. Kinga doskonale ją znała, nienawidziła jej, a ta nie miała pojęcia kim jest Bezdomna. Zaprosiła ją więc do domu, przydało się w końcu wolne miejsce przy stole wigilijnym.
    Książka poruszająca naprawdę poważne problemy, lecz jakże tu pisać o nich w sposób tak naiwny, niewyczerpujący tematu, tak stereotypowy. A propos tego ostatniego - na książce powinno widnieć ostrzeżenie: "UWAGA! STEREOTYPY". Być może autorka nie miała tego w zamiarze, niewykluczone nawet, że chciała pokazać ludzi bezdomnych jako niekoniecznie tych, którzy sobie takie życie wybrali, matki zabijające swoje dzieci jako kogoś, kogo nie można usprawiedliwić, a dziennikarzy jako wredne szuje i hieny, ale wyszło naprawdę zupełnie przeciwnie. Stereotypy powiela się w tej książce na każdym kroku. Gruba, wredna dziennikarka , bezdomna dzieciobójczyni i oczywiście seksistowskie "każdy facet to zboczona świnia". Pisanie o ważnych rzeczach i wielkich problemach wymaga zgłębienia tematu, zrozumienia go i przede wszystkim dobrego przekazania czytelnikowi, bo zbyt powierzchowne (a czasem wręcz niegrzeczne) przytoczenie postaci która jest ucieleśnieniem jakichś konkretnych zachowań, reakcji czy problemów, może skończyć się złym tego odebraniem (jak w moim przypadku) i niechęcią wobec nie tylko samych postaci, ale i w pewnym sensie autorki.
    Nie każdemu może się spodobać rodzaj tandetnego i nieśmiesznego humoru typu "Tysiąc znajomych na facebooku, a wigilia z Polsatem", jakieś dziwne nazywanie byłych facetów, dialogowe monologi, które nie są wprawdzie ani dialogiem, ani monologiem. W książce występuje też niezliczona ilość przekleństw. Można pomyśleć "To opowieść o nieszczęśliwych kobietach! Są pijane! Mogą przeklinać!". Oczywiście, mogą. Ale dlaczego aż tyle? Nie dało się zapisać tego w inny sposób? Ogólnie styl pisania mi się nie spodobał. Było to coś na pograniczu tandety, monologu gimnazjalistki i czegoś jeszcze dziwniejszego. Renomowana, zapraszana na salony dziennikarka mówiąca takim własnie językiem nie robiła pozytywnego wrażenia.
    Negatywów jest o wiele więcej, lecz, jeśli chcesz (nie, nie nie!), możesz poszukać ich sam(a), ja już nie mam na to ani siły, ani ochoty. W wielkim skrócie - nie polecam tej książki nikomu. No, chyba że poszukujecie powodu do nie tyle śmiechu, co zażenowania.


Plusy:
+ książka z pomysłem
+ poruszenie ważnych kwestii i problemów aktualnych do dziś
+ lekturę szybko się czyta

Minusy:
- nieciekawy, a wręcz odrzucający styl pisania
- dużo przekleństw i mowy sztucznie stylizowanej na potoczną
- niewyraziste postacie stworzone bez pomysłu
- tandetny i nieśmieszny humor
- wiele wykluczających się cech, sytuacji itp.
- nieciekawe i naiwne zakończenie
- powielanie stereotypów
-  niewyczerpanie przedstawionych tematów i problemów społecznych
- byle jaki i niepoprawny język

Dodatkowe uwagi:
- Blog autorki: kilk
- powieść otrzymała wyróżnienie jury w konkursie na Najlepszą książkę na lato 2013 w kategorii powieści obyczajowych

Moja ocena:
2/10


Książka bierze udział w akcji "Polacy nie gęsi"
"Kinga straciła już wszystko: dom, rodzinę, dziecko i poczucie godności. Wtedy w jej życiu pojawia się Aśka. 
Kobieta, która kiedyś zrujnowała jej małżeństwo, teraz wyciąga do Kingi pomocną dłoń. 
Czy to wyrzut sumienia, ludzki gest, a może jakiś ukryty plan? 
Aśka nie zna jeszcze historii dawnej rywalki – historii tak bolesnej i wstrząsającej, że aż trudno to sobie wyobrazić. 
Czy Aśka zdobędzie zaufanie Bezdomnej? Odkryje, dlaczego Kinga tak sobą gardzi, tak bardzo cierpi? Co zrobi, gdy pozna jej prawdę? 
Czy w Aśce zwycięży wścibska dziennikarka, czy wrażliwa, czuła na krzywdę innych kobieta?"

niedziela, 9 sierpnia 2015

Ocal książki!

    Powstała kampania poparcia "ustawy książkowej". W akcji chodzi o to, by podpisywać się pod petycją, zachęcać do tego swoich znajomych i przez to ratować czytelnictwo w naszym kraju (bo - nie oszukujmy się - nie każdego stać na kupowanie kilka razy w miesiącu nowości wydawniczych).

    "Projekt Ustawy o książce jest inicjatywą środowisk związanych z rynkiem książki, których wspólną intencją jest wspieranie kultury i wzięcie w obronę jednego z jej symboli – książek. Ustawa zakłada wprowadzenie jednolitej ceny na wszystkie nowości wydawnicze. Stała cena miałaby obowiązywać przez 12 miesięcy od momentu wprowadzenia danej pozycji na rynek."

   Serdecznie zachęcam do brania udziału w akcji, informowania o niej na blogach i rozsyłania informacji dla znajomych i rodziny. Pamiętaj, to mały gest, a może naprawdę wiele zmienić.

Strona akcji/wyrażenie poparcia: klik
Facebookowa strona "Ocal książki": klik


czwartek, 6 sierpnia 2015

Exodus: Bogowie i królowie RECENZJA

    Film skończyłam oglądać mniej więcej trzy minuty temu. Włączył go nam narzeczony mojej siostry, opis wydawał się bardzo ciekawy, a reżyser przekonał mnie do końca.. Ridley Scott - to chyba każdemu coś mówi, nawet mnie - zawziętej wielbicielce dramatów nic nie mających wspólnego z historią ni Biblią. Moja siostra także dała się namówić, bo to przecież temat biblijny. Po obejrzeniu stwierdzam, że to było coś w stylu "Biblia v2". No, ale po kolei. O ile muzyka była przeepicka, genialna i brak mi więcej słów (wielkie brawa i pokłony dla Alberto Iglesiasa), samo wykonanie pozostawiało wiele do życzenia. I nie mówię tu wcale o aktorach czy zdjęciach, bo te były na naprawdę dobrym poziomie (pomijając fakt, że NIESTETY oglądałam film z dubbingiem, to było coś strasznego), a o "efektach specjalnych", czyli komputerowych dziwactwach, które wyglądały często niestety sztucznie i mijały się z wszelkimi prawami fizyki. Przykład? Krew rozszerzająca się w kierunku przeciwnym od prądu wody, sztandary wiejące mimo przeciwnemu kierunkowi wiatru. Ogólnie twórcy postanowili na rebelię i opieranie się działaniom nauki. No, w końcu mamy do czynienia z wiarą.
    Nie chcę zdradzać fabuły filmu, bo byłoby to niesprawiedliwe, ale przecież parę słów muszę napisać. Film opowiada o Mojżeszu, części jego życia. Tej części, w której jest już dojrzałym mężczyzną i powoli poznaje Boga i jego wolę, która z czasem staje się i jego [Mojżesza] wolą. Na tronie zasiada jego brat, który dowiaduje się, że Mojżesz wcale nie jest z nim spokrewniony. To wiele zmienia, gdyż władca postanawia go wygnać. Gdy po wielu naprawdę dziwnych (dla kogoś, kto czytał Biblię i wie o naszym proroku wiele, czyli NIEwiele) scenach z życia wybawcy hebrajczyków na Egipt spadają plagi, a faraon wciąż robi swemu przyrodniemu bratu na złość, w końcu ludowi niewolniczemu udaje się uciec. Nasz ulubiony Ramzes dalej pragnie śmierci brata, co w zastanawiający sposób przypomina podwórkowe bitwy na drewniane miecze pięcioletnich bliźniaków.
    Film jednakowoż polecam dla każdego, nawet tych, którzy jak ja nie interesują się filmami historycznymi (bo w takim klimacie jest bądź co bądź ten film utrzymany). No, może poza tymi zwracającymi uwagę na szczegóły. Mnie podobała się taka koncepcja - dodatkowe (pozabilijne) informacje o Mojżeszu, dodanie czegoś od siebie. Ogromnie byłam zadowolona i usatysfakcjonowania ukazaniem Boga jako małego dziecka. Pomogło to uniknąć dziwnego efektu, który daje gadający krzew albo głos sponad chmur. Ciekawy, oryginalny pomysł na wybrnięcie z sytuacji, dodatkowo uatrakcyjniający stylistykę filmu.

Plusy:
+ koncepcja Boga jako dziecka
+ dodatkowe informacje o Mojżeszu
+ Muzyka
+ gra aktorska

Minusy:
- sztuczne i opierające się prawom nauki efekty komputerowe
- często dłużąca się niemiłosiernie fabuła
- polski dubbing
- niezrozumiałe wydarzenia podczas przeprawy przez Morze Czerwone

Dodatkowe uwagi:
- zmieniona została koncepcja biblijna
- polecam oglądać w wersji oryginalnej, ew. z polskimi napisami

Moja ocena:
7/10












wtorek, 4 sierpnia 2015

W poszukiwaniu

    W poszukiwaniu... No właśnie, czego? Tytuł jednej z tych najlepszych (choć nielicznych) sztuk teatralnych obejrzanych przeze mnie. Spektakl przedstawiony został przez genialny zespół teatralny - Grodzieńską Nadzieję. Zespół jak i omawianą sztukę poznałam na Festiwalu Teatru - Wigraszku. Trudno było mi z początku powiedzieć o czym była sztuka, choć tytuł dodaje wiele do interpretacji (co nie umniejsza wcale możliwości jej tworzenia). Widziałam wtedy przede wszystkim... Światła. Wszędzie. Wskazujące wciąż to samo miejsce, migrujące, migające, niebieskie, białe ŚWIATŁA. Pośród nich kilkanaście istot ubranych na czarno. Biegały w każdym kierunku, bardzo panicznie, niezrozumiale i chaotycznie. Czasem zatrzymywały się, padały na ziemię, bawiły latarkami (kolejne światło!). W tle szybka i idealnie oddająca wszędobylski chaos muzyka techno, może dubstep, nie wnikałam. O ile nie rozumiałam z tego zamieszania nic, dreszcze przebiegały przez moje ciało dosłownie cały czas. Z jednej strony chciałam, by spektakl skończył się szybciej, chciałam jak najszybciej podnieść się z fotela i zacząć klaskać. Z drugiej jednak... To było coś niesamowitego. Zabawa oświetleniem dawała wrażenie czegoś nieziemskiego, odległego, a biegający tuż przed moim nosem i wciąż w zasięgu oka aktorzy - bliskości i zrozumienia. Był to pierwszy chyba raz podczas tegorocznego Wigraszka, gdy moja uwaga skierowana była nie na ekscentrycznej fryzurze przedziwnego i intrygującego jurora, a rzeczywiście na samym spektaklu. A to, uwierz, wielkie "coś".
    Wydarzenie to wracało i wraca do mnie niejednokrotnie. Dopiero po pewnym czasie, długim zresztą, zaczęło to do mnie docierać. W POSZUKIWANIU. To, co wydawać się powinno oczywiste, odkryłam dopiero niedawno. Ani nazwa spektaklu, ani żaden jego element nie były przypadkowe. "Czarne istoty", jak to ujęłam, to ludzie. Zwykli, szarzy (a raczej czarni, hm) członkowie społeczeństwa. Nieokreśleni, zagubieni we własnym przecież świecie pełnym świateł. Świecie, w którym ciągle coś się dzieje, w którym z jednej strony nikt nie przejdzie niezauważonym, a z drugiej każdy jest w pewien sposób niewidzialny, bo taki sam jak każdy inny. Wszyscy dążący w różnych kierunkach, nie wyodrębnionych przez jakiekolwiek ścieżki, co chwilę upadają, lecz podnoszą się po pewnym czasie. Chwytają latarkę... I oświetlają teren. Może gdzieś w tym zgiełku odnaleźli cichą i spokojną drogę, na której nie przeżyją jednak bez jakiegokolwiek światła, potrzebują pomocy, samemu jest niezwykle trudno błądzić w ciemnościach. Co innego, gdy mamy latarkę. Padło kilka słów, w języku białoruskim jednak, brzmiały jak wołanie o pomoc. Myślę jednak, że i bez nich spektakl był spójny.
    Być może tego nie zauważamy, lecz to przedstawienie doskonale ujmuje ludzkie problemy, dążenie do szczęścia, gdzie nie każda droga będzie jasna i przejrzysta, upadniemy nie jeden raz. Czasem potrzebować będziemy pomocnej dłoni, światełka w tunelu, ale zawsze możemy wstać. Czy tak będzie? To zależy tylko od nas. W   p o s z u k i w a n i u  liczymy się nie tyle my, co ludzie, którzy będą naszą pomocą, naszym światłem. Światłem może i jedynym, lecz jak dobrze oświetlającym drogę. Nie liczą się te wszystkie przepełnione i głośne ścieżki, bo to liche pustkowia odkrywane przez nas pomogą odnaleźć to, czego szukamy.


Kultu... Sarnie?

    Pierwszy wpis, lecz blog już nie. Prób było wiele, każda nieudana - mniej lub bardziej. Ten blog jest niczym więcej jak motywacją. Motywacją do czytania, oglądania, słuchania. Motywacją do poznawania coraz to nowszych dzieł, tekstów kultury dla własnej przyjemności i - nie ukrywając - lepszego przygotowania do matury z języka polskiego.
    Na imię mam Sara. To już tłumaczy nazwę bloga, który będzie nie tyle recenzencki co niesamowicie subiektywny. Forma utrwalenia wszystkich dzieł, z którymi będzie mi dane mieć do czynienia. Nazwę bloga wymyśliła moja znajoma, z którą miałam ogromną przyjemność się przez dwa lata uczyć na profilu językowym. Cóż, miesiące mijają, myśli wciąż krążą po umyśle, co sprzyja różnorakim zmianom światopoglądu i planów na nie tak daleką przyszłość. Od nowego roku szkolnego ponawiam drugą klasę liceum, lecz już na profilu matematyczno-fizycznym. Zmiana ogromna, lecz równie wielka jest przepaść między moimi upodobaniami. To chyba dobry argument na skupianie się na rzeczach takich jak teksty kultury. Nie mając rozszerzonego poziomu języka polskiego, trzeba sobie radzić samemu.
    Postaram się być na bieżąco z nowinkami filmowymi, teatralnymi (z czym może być trudno) i książkowymi. Wychodzić będę naprzeciw wszystkim moim wielkim niechęciom wobec "modnych" i "fajnych" książek, podziwianych za "niewiadomoco" filmów oraz niesamowicie nudnych sztuk teatralnych. O ile teraz wydaje się to być przyszłą drogą przez ogromne męki i cierpienia, liczę na lekką choćby zmianę stosunku wobec popowym tytułom.
    Co z tego wyjdzie? Zobaczymy. Pewna jestem jednego - lepszej  motywacji do nauki przedmaturalnej wymyślić nie mogłam!